Tyle dzieje się wokół, że prawie zapomniałam, do czego służy komputer, a tym bardziej o tym, że ongiś zdecydowałam się prowadzić bloga. Stąd obserwowane od dłuższego czasu ZAPUSZCZENIE wyżej wspomnianego.
Jako rzekłam. Olbrzymia ilość mniej lub bardziej szczęśliwych wydarzeń spadła na moją skromną osobę, i trzeba sobie z nimi, z większym lub mniejszym entuzjazmem, radzić. Zważywszy na to, że większość z nich to skrajnie niemedialne wydarzenia, pozwólcie, że nie będę się z wami nimi dzielić ;) Nic ciekawego.
Z nieco bardziej emocjonujących warto wspomnieć o tym, że na dzień dzisiejszy przewidziałam powtórkę z tkanek zwierzęcych i bezkręgowców, ze szczególnym naciskiem na pasożyty (my love). Dobra, żartowałam. Nie wiem, jak bardzo trzeba być spaczonym, żeby to zdanie wzbudziło choć iskrę zainteresowania ;D
A tak poważnie, to cały weekend cudownie zmarnowałam, ale zdecydowanie NIE ŻAŁUJĘ. Po raz kolejny udało mi się nawiedzić STOLYCĘ, tym razem w celu nieco bardziej kulturalnym, niż zwykle. Bo generalnie zwykle chodziło o dobrą imprezę, kiedy MIMO SZCZERYCH CHĘCI nie mogę wrócić do domu ;) Oczywiście wyłącznie z tego względu, że ostatni pociąg do Łodzi odjeżdza o 23.
Ten weekend upłynął pod znakiem IAMX, pod znakiem koncertu na który czekałam, odkąd tylko udało mi się zdobyć nań bilet, tj. circa pół roku. I absolutnie się nie zawiodłam. Mało tego, chyba otrzymałam znacznie więcej niż mogłabym oczekiwać. Na tak genialnym koncercie nie byłam jeszcze nigdy i prawdopodbnie długo przyjdzie mi czekać na kolejny równie mistrzowski. I Chris Corner, któremu udzieliła się energia bijąca od publiczności, który zakończył występ naprawdę szczerym "Love you, fuckers. You're the craziest people in the world, believe". Zdecydowanie he made my day.
Ale już koniec, basta. Nakręciłam się.
W każdym razie matura już zatrważająco niedługo, a ja z każdym dniem mam poczucie, że umiem coraz mniej. Ponoć do normalny (i dobry) objaw, ale zdecydowanie mało komfortowy. Jedyne czego teraz pragnę, to pożądne wakacje, z dala od Operonu, Omegi, WSiPu, Medyka i czego tam jeszcze chcecie.
A już tak w ogóle najchętniej to wyjechałabym na Bora-Bora, wystawiła tyłek do słońca, otoczyła się wianuszkiem przystojnych tubylców i przenośną destylarnią rumu, włożyłabym słuchawki w uszy i myślała tylko o tym, jak to zajebiście jest leżeć na plaży na Bora-Bora dupą do góry.
A w sumie kto wie? Po maturze sprawdzę last minute.
;)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jestem kajakiem bo się kajam. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jestem kajakiem bo się kajam. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 19 kwietnia 2011
niedziela, 26 grudnia 2010
it's too late to apologise
pojechałam Timbalandem.
ale teraz do rzeczy. strasznie mi głupio, że tak zapuściłam bloga. Naprawdę. Zwłaszcza, że udało mi się nawet któregoś razu zamieścić post o tym, jak to denerwuje, kiedy ktoś nie umieszcza żadnych postów.
Moje drugie imię to Hipokryzja.
I absolutnie nie mam zamiaru się tłumaczyć, bo każde tłumaczenie zawsze źle wygląda. Więc nie będę.
Ale tak czy inaczej minęły ponad 2 miesiące od czasu, gdy po raz ostatni nawiedziła mnie wena twórcza i chyba wypadałoby choć trochę to nadrobić.
To zacznę może od tego, że jeśli ktokolwiek i kiedykolwiek powie mi, że biologia to są łatwe i przyjemne studia to mu chyba wyjadę z bani. Zajechało trochę dresiarskim żargonem, ale to było zamierzone. Ile to razy zdarzyło mi się pokątnie usłyszeć, że co to tam taka BIOLOGIA. Otóż, proszę państwa, biologia to ekologia, sozologia, botanika, anatomia, fizjologia, genetyka, mikologia, algologia, lichenologia, zoologia (ze wszystkimi swoimi wewnętrznymi podziałami, a co!), biochemia, ewolucja, antropologia i jakiś pierdyliard innych dyscyplin, które trzeba w różnym stopniu ogarnąć.
A "Zoologia bezkręgówców, tom I" Błaszaka (bez stawonogów!!!) to zaledwie jakieś 1000 stron.
Więc zanim zdążycie powiedzieć, że biologia to pryszcz, przypomnijcie sobię tę notkę u Królowej Wszechrzeczy i zastanówcie się 5 razy.
Ale do rzeczy. Tym oto skromnym wstępem chciałam zaznaczyć, ze nie jest łatwo. Bo ja naprawdę myślałam, ze idę na lajtowe studia, że będę chodziła na uczelnię 2 razy w tygodniu i będę miała dużo czasu, żeby przygotowywać się do powtórki z rozrywki pod kryptonimem M&M, co w prostym przekładzie oznacza "MAJ I MATURA". Otóż nie. Jest zapierdol.
Inna sprawa dotyczy poziomu nauczania na UŁ, ale to jest wątek godzien rozwinięcia na jakieś pracy doktoranckiej z socjologii czy czegoś takiego.
Bo prawda jest brutalna. 3/4 ludzi na biologii to ludzie, którzy nigdy przedtem nie mieli styczności z prawdziwą nauką biologii. choćby dlatego, że są po Technikum Gastronomicznym w Pabianicach i na ten przykład nie wiedzą co to takiego fotosynteza. Bo uczono ich ucierania sosu tatarskiego, a nie takich pierdół.
Ja oczywiście nic nie mam przeciwko ludziom z gastronomika, wręcz przeciwnie. Ale uważam, że jeśli nie mają ku temu predyspozycji to nie powinni iść na studia, które zupełnie ich nie interesują. A idą, bo fajniej jest powiedzieć o sobie per "student" niż "obierający kartofle w restauracji". Bo faktem jest, że na biologię na UŁ dostawał się każdy. Nawet jeśli na maturze zdawał wos i historię tańca.
Nawet jeśli ich nie zdał, tak gwoli ścisłości.
Z resztą studentów Wydziału BiOŚ można podzielić na 3 zasadnicze grupy:
- ci, którzy naprawdę bardzo chcą zostać biologami i zbawiać świat swoimi odkryciami/ucząc dzieci w szkołach o ciągłości życia. Innymi słowy ludzie z powołaniem
- ci, którzy znaleźli się tam przez przypadek - były wolne miejsca, to przynieśli papiery i zostali. Prawdopodbnie nie przetrwają pierwszej sesji.
- ci, którzy nie dostali się na medycynę/stomatologię/farmację/psychologię - wbrew pozorom całkiem prężna grupa
I to jest dosyć smutne, bo po pierwszym roku odpada jakieś 80% składu.
No ale cóż.
Wielkimi krokami zbliża się zimowa sesja i trzeba by się spiąć i zacząć się uczyć. Na pierwszy ogień idą bezkręgi, potem botanika, anatomia a na koniec ekologia.
Dziwi mnie tylko, że na lekarskim mają w zimowej tylko JEDEN egzamin. Ale nie jest powiedziane, że muszę rozumieć wszystko, prawda?
Masakryczne będą bezkręgi, jeszcze nie wiem jakim cudem uda mi się to ogarnąć. Zwłaszcza, że miłym preludium będzie Rozbójnik = rozpoznawanie robali, opowiadanie o nich z pasją i oddaniem.
No i anatomia. To już będzie teksańska maskara. Rili.
Ale dajmy na przykład taką ekologię. W liceum miałam na nią poświęcone jakieś 4 godziny, a i tak myślałam, że to przesada.
Studia zmieniły mi cały światopogląd na temat ekologii. Zwłaszcza, że ekologia jest praktycznie równoznaczna z matmą, więc wiecie. Wymiękam.
Ale dam radę, no bez jaj.
Podobnie sytuacja z grzybami - w liceum 1 lekcja. Studia - 10 tygodni z mikologią. Ale przynajmniej znam całą systematykę grzyba, który obrasta szatnię basenu UMedu, łącznie z metodami rozmnażania i sposobem autoobrony :P
Więc w sumie nie ma tego złego, jako rzecze staropolskie przysłowie.
Na wiosennym pikniku będę mogła szpanować. "hmmm...moim zdaniem to Helix pomatia... taaaaak, tak przypuszczam. raczej nie podejrzewam Cepaea nemoralis...Podać ci cykl rozwojowy?". Wszyscy faceci będą moi.
Ale i tak mimo wszystko priorytetem jest dla mnie matura. Naukę na kolokwia traktuję bardziej jako efekt uboczny nauki do matury. Z całkiem niezłym skutkiem ;P Nie ucząc się zbyt wiele, jedyną pizdę załapałam z informatyki, bo chyba do końca życia nie nauczę się obsługiwać Excela. Ups. Arkusza Kalkulacyjnego Open Office of kors.
Muszę chyba nauczyć się z tym żyć ;)))
Ale tak jak wspomiałam, najważniejsza jest matura. Moja silna motywacja nie słabnie wraz z upływem czasu, co biorę jako dobry znak.
Znak, że dokumentnie rozkurwię ten egzamin.
Przepraszam za nieco dosadne określenie, ale własnie takiego potrzebowałam. Potraktujmy je jako partykułę wzmacniającą.
ale teraz do rzeczy. strasznie mi głupio, że tak zapuściłam bloga. Naprawdę. Zwłaszcza, że udało mi się nawet któregoś razu zamieścić post o tym, jak to denerwuje, kiedy ktoś nie umieszcza żadnych postów.
Moje drugie imię to Hipokryzja.
I absolutnie nie mam zamiaru się tłumaczyć, bo każde tłumaczenie zawsze źle wygląda. Więc nie będę.
Ale tak czy inaczej minęły ponad 2 miesiące od czasu, gdy po raz ostatni nawiedziła mnie wena twórcza i chyba wypadałoby choć trochę to nadrobić.
To zacznę może od tego, że jeśli ktokolwiek i kiedykolwiek powie mi, że biologia to są łatwe i przyjemne studia to mu chyba wyjadę z bani. Zajechało trochę dresiarskim żargonem, ale to było zamierzone. Ile to razy zdarzyło mi się pokątnie usłyszeć, że co to tam taka BIOLOGIA. Otóż, proszę państwa, biologia to ekologia, sozologia, botanika, anatomia, fizjologia, genetyka, mikologia, algologia, lichenologia, zoologia (ze wszystkimi swoimi wewnętrznymi podziałami, a co!), biochemia, ewolucja, antropologia i jakiś pierdyliard innych dyscyplin, które trzeba w różnym stopniu ogarnąć.
A "Zoologia bezkręgówców, tom I" Błaszaka (bez stawonogów!!!) to zaledwie jakieś 1000 stron.
Więc zanim zdążycie powiedzieć, że biologia to pryszcz, przypomnijcie sobię tę notkę u Królowej Wszechrzeczy i zastanówcie się 5 razy.
Ale do rzeczy. Tym oto skromnym wstępem chciałam zaznaczyć, ze nie jest łatwo. Bo ja naprawdę myślałam, ze idę na lajtowe studia, że będę chodziła na uczelnię 2 razy w tygodniu i będę miała dużo czasu, żeby przygotowywać się do powtórki z rozrywki pod kryptonimem M&M, co w prostym przekładzie oznacza "MAJ I MATURA". Otóż nie. Jest zapierdol.
Inna sprawa dotyczy poziomu nauczania na UŁ, ale to jest wątek godzien rozwinięcia na jakieś pracy doktoranckiej z socjologii czy czegoś takiego.
Bo prawda jest brutalna. 3/4 ludzi na biologii to ludzie, którzy nigdy przedtem nie mieli styczności z prawdziwą nauką biologii. choćby dlatego, że są po Technikum Gastronomicznym w Pabianicach i na ten przykład nie wiedzą co to takiego fotosynteza. Bo uczono ich ucierania sosu tatarskiego, a nie takich pierdół.
Ja oczywiście nic nie mam przeciwko ludziom z gastronomika, wręcz przeciwnie. Ale uważam, że jeśli nie mają ku temu predyspozycji to nie powinni iść na studia, które zupełnie ich nie interesują. A idą, bo fajniej jest powiedzieć o sobie per "student" niż "obierający kartofle w restauracji". Bo faktem jest, że na biologię na UŁ dostawał się każdy. Nawet jeśli na maturze zdawał wos i historię tańca.
Nawet jeśli ich nie zdał, tak gwoli ścisłości.
Z resztą studentów Wydziału BiOŚ można podzielić na 3 zasadnicze grupy:
- ci, którzy naprawdę bardzo chcą zostać biologami i zbawiać świat swoimi odkryciami/ucząc dzieci w szkołach o ciągłości życia. Innymi słowy ludzie z powołaniem
- ci, którzy znaleźli się tam przez przypadek - były wolne miejsca, to przynieśli papiery i zostali. Prawdopodbnie nie przetrwają pierwszej sesji.
- ci, którzy nie dostali się na medycynę/stomatologię/farmację/psychologię - wbrew pozorom całkiem prężna grupa
I to jest dosyć smutne, bo po pierwszym roku odpada jakieś 80% składu.
No ale cóż.
Wielkimi krokami zbliża się zimowa sesja i trzeba by się spiąć i zacząć się uczyć. Na pierwszy ogień idą bezkręgi, potem botanika, anatomia a na koniec ekologia.
Dziwi mnie tylko, że na lekarskim mają w zimowej tylko JEDEN egzamin. Ale nie jest powiedziane, że muszę rozumieć wszystko, prawda?
Masakryczne będą bezkręgi, jeszcze nie wiem jakim cudem uda mi się to ogarnąć. Zwłaszcza, że miłym preludium będzie Rozbójnik = rozpoznawanie robali, opowiadanie o nich z pasją i oddaniem.
No i anatomia. To już będzie teksańska maskara. Rili.
Ale dajmy na przykład taką ekologię. W liceum miałam na nią poświęcone jakieś 4 godziny, a i tak myślałam, że to przesada.
Studia zmieniły mi cały światopogląd na temat ekologii. Zwłaszcza, że ekologia jest praktycznie równoznaczna z matmą, więc wiecie. Wymiękam.
Ale dam radę, no bez jaj.
Podobnie sytuacja z grzybami - w liceum 1 lekcja. Studia - 10 tygodni z mikologią. Ale przynajmniej znam całą systematykę grzyba, który obrasta szatnię basenu UMedu, łącznie z metodami rozmnażania i sposobem autoobrony :P
Więc w sumie nie ma tego złego, jako rzecze staropolskie przysłowie.
Na wiosennym pikniku będę mogła szpanować. "hmmm...moim zdaniem to Helix pomatia... taaaaak, tak przypuszczam. raczej nie podejrzewam Cepaea nemoralis...Podać ci cykl rozwojowy?". Wszyscy faceci będą moi.
Ale i tak mimo wszystko priorytetem jest dla mnie matura. Naukę na kolokwia traktuję bardziej jako efekt uboczny nauki do matury. Z całkiem niezłym skutkiem ;P Nie ucząc się zbyt wiele, jedyną pizdę załapałam z informatyki, bo chyba do końca życia nie nauczę się obsługiwać Excela. Ups. Arkusza Kalkulacyjnego Open Office of kors.
Muszę chyba nauczyć się z tym żyć ;)))
Ale tak jak wspomiałam, najważniejsza jest matura. Moja silna motywacja nie słabnie wraz z upływem czasu, co biorę jako dobry znak.
Znak, że dokumentnie rozkurwię ten egzamin.
Przepraszam za nieco dosadne określenie, ale własnie takiego potrzebowałam. Potraktujmy je jako partykułę wzmacniającą.
Etykiety:
bajolodży,
jestem kajakiem bo się kajam,
matura to bzdura
wtorek, 7 września 2010
*.*
o jeziusie nazareński, jakże mnie tu dawno nie było o.0 chyba powinnam się nieco usprawiedliwić...tyle że nie wiem jak. Z życia mam się tłumaczyć? To raczej życie powinno tłumaczyć się MNIE, dlaczego traktuje mnie jak ostatnie gówno.
Ja sobie naprawdę zdaję sprawę, że moje narzekania, malkontenctwo i-w-ogóle są straszliwie wkurwiające. Wiem, bo mnie samą też to wkurwia. No ale nie da rady inaczej, muszę sobie trochę popisać.
Zdążyłam się już pogodzić z tym, że jestem rok w plecy względem medycyny. co wcale nie oznacza, że mi to łatwo przyszło, wręcz przeciwnie. Przerobiłam wwszystkie objawy rozczarowania, łącznie z histerią, rozbijaniem talerzy, nieodzywaniem się do nikogo na przemian z wrzaskami i ryczeniu po nocy w poduszkę. W każdym razie już nie reaguję szklanymi oczami na każde wspomnienie o medycynie. Ale nie ma co ukrywać, że w dalszym ciągu odczuwam takie gniecenie w dołku, kiedy choćby słucham o ludziach, którzy się dostali. No, trochę przykro jest.
Za to od października zaczynam się uczyć na uniwerku, na biologii. Całe te studia traktuję bardziej jako korki do matury, aniżeli faktyczne studia biologiczne i myślę, że to mi trochę pomaga. W każdym razie znam ludzi, którzy z takim samym zamierzeniem poszli na chemię i troszkę się rozczarowali, gdy zobaczyli plan zajęć ;P generalnie chcąc poprawiać matmę proponuję iść na pierwszy rok chemii ;) całe szczęście na biologii plan umożliwia mi spokojną naukę do matury. Na pierwszym roku na UŁ studenci biologii mają zoologię, botanikę, chemię nieorganiczną... W drugim semestrze co prawda nieco mnie niepokoi fizyka i matma, no ale przeżyłam fizykę z prof. W. w liceum, to przeżyję wszystko ;)
No i zaczęłam szukać dobrego korepetytora do chemii. I generalnie sytuacja jest dramatyczna, ja nie wiem, co jest z tymi ludźmi. Chociaż gorzej niż w zeszlym roku to chyba nie może być. Serio. Mój zeszłoroczny korepetytor z pozoru był kandydatem idealnym: wykładowca na UMedzie, na farmacji, doktorant, a oprócz tego zatrudniony na pół etatu w jednym z łódzkich liceów. Bajeczka. Tylko że nikt mnie nie poinformował, że jest wstrętnym szowinistą i ogromną przyjemność sprawia mu, gdy może zrobić komuś przykrość, obojętnie w jakiej dziedzinie. I oczywiście nie wprost, tylko takie prztyczki, takie "niby nic". W końcu jak kiedyś wyszłam z płaczem, to stwierdziłam, że więcej już się tam nie pojawię.
Tak więc teraz prowadzę ostrą selekcję ;P Dzwoniłam do mojej pani profesor z liceum, która odeszła na emeryturę, kiedy szliśmy do trzeciej klasy, ale powiedziała, że ze smutkiem musi mi odmówić, bo wyjeżdża już na stałe do Wrocławia, do swojej córki. Szkoda, bo zawsze lepiej jest się uczyć z kimś, kogo się zna choć trochę.
Teraz pozostaje mi już tylko szukać dalej.
No i jeszcze zapłacić za legitymację studencką!!! Zapomniałam, cholera jasna!!!
Ja sobie naprawdę zdaję sprawę, że moje narzekania, malkontenctwo i-w-ogóle są straszliwie wkurwiające. Wiem, bo mnie samą też to wkurwia. No ale nie da rady inaczej, muszę sobie trochę popisać.
Zdążyłam się już pogodzić z tym, że jestem rok w plecy względem medycyny. co wcale nie oznacza, że mi to łatwo przyszło, wręcz przeciwnie. Przerobiłam wwszystkie objawy rozczarowania, łącznie z histerią, rozbijaniem talerzy, nieodzywaniem się do nikogo na przemian z wrzaskami i ryczeniu po nocy w poduszkę. W każdym razie już nie reaguję szklanymi oczami na każde wspomnienie o medycynie. Ale nie ma co ukrywać, że w dalszym ciągu odczuwam takie gniecenie w dołku, kiedy choćby słucham o ludziach, którzy się dostali. No, trochę przykro jest.
Za to od października zaczynam się uczyć na uniwerku, na biologii. Całe te studia traktuję bardziej jako korki do matury, aniżeli faktyczne studia biologiczne i myślę, że to mi trochę pomaga. W każdym razie znam ludzi, którzy z takim samym zamierzeniem poszli na chemię i troszkę się rozczarowali, gdy zobaczyli plan zajęć ;P generalnie chcąc poprawiać matmę proponuję iść na pierwszy rok chemii ;) całe szczęście na biologii plan umożliwia mi spokojną naukę do matury. Na pierwszym roku na UŁ studenci biologii mają zoologię, botanikę, chemię nieorganiczną... W drugim semestrze co prawda nieco mnie niepokoi fizyka i matma, no ale przeżyłam fizykę z prof. W. w liceum, to przeżyję wszystko ;)
No i zaczęłam szukać dobrego korepetytora do chemii. I generalnie sytuacja jest dramatyczna, ja nie wiem, co jest z tymi ludźmi. Chociaż gorzej niż w zeszlym roku to chyba nie może być. Serio. Mój zeszłoroczny korepetytor z pozoru był kandydatem idealnym: wykładowca na UMedzie, na farmacji, doktorant, a oprócz tego zatrudniony na pół etatu w jednym z łódzkich liceów. Bajeczka. Tylko że nikt mnie nie poinformował, że jest wstrętnym szowinistą i ogromną przyjemność sprawia mu, gdy może zrobić komuś przykrość, obojętnie w jakiej dziedzinie. I oczywiście nie wprost, tylko takie prztyczki, takie "niby nic". W końcu jak kiedyś wyszłam z płaczem, to stwierdziłam, że więcej już się tam nie pojawię.
Tak więc teraz prowadzę ostrą selekcję ;P Dzwoniłam do mojej pani profesor z liceum, która odeszła na emeryturę, kiedy szliśmy do trzeciej klasy, ale powiedziała, że ze smutkiem musi mi odmówić, bo wyjeżdża już na stałe do Wrocławia, do swojej córki. Szkoda, bo zawsze lepiej jest się uczyć z kimś, kogo się zna choć trochę.
Teraz pozostaje mi już tylko szukać dalej.
No i jeszcze zapłacić za legitymację studencką!!! Zapomniałam, cholera jasna!!!
Etykiety:
gorzkie żale,
jestem kajakiem bo się kajam,
matura to bzdura
Subskrybuj:
Posty (Atom)