poniedziałek, 27 stycznia 2014

działać bez działania

Jeszcze tylko zmiażdżę (lub zostanę zmiażdżona, obie wersje są porównywalnie prawdopodobne) fonetykę w czwartek i zaliczę PNJCz. I będę mogła spełnić swoje maleńkie, skryte marzeniątko i zacząć uczyć się do sesji. Nic to, że do historii językoznawstwa nie mam nawet pół notatki. I szczerze mówiąc nawet nie mam śladu pomysłu, ani mikrograma świetlistej idei, skąd mogę je wziąć, albowiem przeprowadziwszy badania terenowe wiem, że na tym wykładzie robi się wszystko: czyta książki, rysuje dzikie węże, liczy kratki na stronie zeszytu, gra w wojnę, śpi, ćwiczy biceps, za to na pewno nie robi się notatek. 10 lutego na pewno będzie ciekawym dniem, czuję to przez skórę.
Mam tylko nadzieję, że w przyszłym semestrze nie będę miała okazji doznawać tejże szalonej przyjemności i chodzić na wykłady traktujące o fascynujących meandrach historii językoznawstwa. Chociaż już przynajmniej wiem, którego profesora należy unikać. Z niekorzystnej sytuacji wyciągamy maksimum korzyści.

Narzekam dzisiaj dość wydatnie, bo zaliczałam gramatykę i nieco niepokoi mnie fakt, że nie mam pewności, czy w najbliższej przyszłości będę mogła użyć formy dokonanej czasownika ZALICZAŁAM i mieć święty spokój. W pewnym momencie miałam w głowie już wyłącznie poziomkową galaretkę, bo mózg posyczał trochę jak mokry fajerwerk i umarł, i fakt, czy rzeczownik jest twardo- czy miękkotematowy, czy jest odczasownikowy czy odchujowy przestał mieć znaczenie, bo w głowie pozostała tylko jedna tabelka: mianownik - KURWA, dopełniacz - KURWA, celownik - KURWA. Dziękuję, dobranoc.
(update: zdałam)>

A i zgadnijcie kto w zeszłym tygodniu musiał pojechać na parę godzin do domu i wracać osławionym pociągiem przez Ostrów Wielkopolski? Tym, który stanął w środku jakiegoś kartofliska na marne 5 godzin, zmuszony kontemplować wątpliwą o tej porze urodę rolniczych krajobrazów? JA. Po autografy zapraszam w godzinach urzędowania.
Minister Bieńkowska niech żałuje, że jej nie było. Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaka biba. Z KLIMATEM.

wtorek, 14 stycznia 2014

Choroby zakaźne i pasożytnicze

Mijają właśnie 2 tygodnie od sylwestra, co oznacza, że nadeszła ta magiczna chwila, kiedy pisząc datę, wpisuję końcówkę właściwego roku. Wielki dzień.
2 tygodnie od sylwestra oznaczają jednocześnie jakieś 2 tygodnie do sesji, także już teraz co chwila któryś z dzierżących oświaty kaganek pracowników IFS dodaje mały lub większy patyczek do stosu innych patyczków, które powoli tworzą zarzewie ogniska, jakie od początku lutego zapłonie mi złotym płomieniem pod tyłkiem. Bo jestem prawie pewna, że nie zdam historii językoznawstwa. Nie jestem w stanie w przytomności umysłu wytrwać na tym wykładzie dłużej niż 45 sekund, popadając w apatię już po minucie, a w letarg po dwóch. Ostatnio obudziłam się dopiero słysząc jakiś kosmiczny suchar o sprzedawaniu lodu Eskimosom i poczułam, że to Przeznaczenie zesłało mi alegoryczną wizję mojego egzaminu. TRAGICZNY ŻART, here i am.
Oprócz tego czeka mnie jeszcze egzamin z literatury powszechnej, wobec którego nie przewiduję histerii oraz z historii Czech, wobec którego histerię przewiduję jak najbardziej.
A w międzyczasie muszę zaliczyć jeszcze wszystkie aspekty z PNJCz, co może skończyć się nadzwyczaj różnie, zważywszy na to, że koncertowo mi się to wszystko pierdoli. Odzywa się we mnie pewien mechanizm, który uaktywniał mi się zawsze w obliczu kolokwium z biofizyki - jak mam książkę to umiem, jak nie mam to nie umiem. Chociaż tak jak sobie przypominam, to w końcowym stadium biofizyki to książka czy też jej brak i tak przestawały mieć znaczenie, bo dziwnym trafem nawet inkaskie pismo supełkowe niosło w sobie więcej przyswajalnej treści aniżeli dzieło życia pana Pilawskiego. Czasami, w chwilach większej zadumy, kiedy świat wygląda jak szara woda po gotowaniu wątróbki, powracam myślami do Zabrza i staram się przeanalizować jakim cudem zdałam ten egzamin. Nie mam pojęcia. Być może sam Wielki Docent "Panie, co pan?!" M. też tego nie wie. Nie należy rozpatrywać cudów wyłącznie w kategorii zacieków na ścianie układających się w Jezusa, drodzy państwo.

Jutro natomiast czeka mnie czeski i filologia słowiańska, której nie mogę się doczekać tym bardziej, że w ramach zastępstwa zajęcia poprowadzi człowiek nie bez kozery znany szerszej publiczności jako "Wuefista" vel "Terrorysta". Musztra umysłowa z samego rana i wykład na temat średników w niewłaściwych miejscach, dowodzących totalnej nieodpowiedzialności i braku jakiegokolwiek społecznego przystosowania, wszystko to w warunkach znacznie podwyższonych decybeli - witaj środo!

A tutaj nastąpi małe wtrącenie, bo nie wiem, czy rzuciło się Wam to w oczy, ale dzisiejsza notka jest pierwszą, która pojawiła się w 2014 roku. Także wiecie, alles gute! W zeszłym roku (odsyłam do pierwszej notki 2013 roku, dowód iście namacalny!) wnioskowałam przekornie o szczęśliwą trzynastkę i jeśli o mnie chodzi, to Los wykonał swoją robotę na dobre 200%. Dlatego, skoro DZIAŁA, to i w tym roku życzę wszystkim, żeby było dobrze. Musi być :)


*Romantyczny wieczór sponsoruje Janusz Cianciara.