sobota, 17 grudnia 2011

boat city welcome to!

Zasikane bramy na Piotrkowskiej, stare kamienice w Śródmieściu, meliny na Wschodniej, murku na Placu Komuny Paryskiej, parku Sienkiewicza z szalejącymi z rana ekshibicjonistami, wiecznie spóźniający się tramwaju linii 12, fontanno w kształcie monstrualnej waginy...
... jak ja bardzo za wami tęskniłam! ♥

Jak cudownie znowu znaleźć się w domu! :)

wtorek, 13 grudnia 2011

dick dick dick

Jedyną informacją, jaką wyniosłam z dzisiejszej historii medycyny było to, że Arabom medycyna zawdzięcza turbany, kebaby i Al-Kaidę.

Boże, jak na to patrzę, to mało że to nie jest śmieszne, to jeszcze jest żałosne.
Ale na historii śmieszy wszystko i w ten sposób tłumaczę sobie swoje uwstecznienie, bo śmiałam się z tego bitą godzinę.

W każdym razie wracając do domu przypomniała mi się dyskusja pod ostatnią notką u Erjota, gdzie wyraziłam swoją opinię na temat tego, czy warto mówić ludziom to, co chcą usłyszeć (waaaaaaarto ;D).
No i idąc dzisiaj w stronę autobusu postanowiłam podzielić się z koleżanką subiektywną opinią na temat pewnego dżentelmena (co ja gadam, chryste panie), ongiś bliskiego memu sercu, obecnie, chwała najwyższemu, już nie (trudneeeee spraaawyyyy, odc.2). W każdym razie musiałam robić to dość głośno, bo pewien pan przechodząc obok nas, zatrzymał się, spojrzał mi głęboko w oczy (dobra, tu naginam rzeczywistość, ale wszystko w imię budowania atmosfery!) i powiedział:
"NIE ZNAM FIUTA, ALE KUTAS MUSI BYĆ Z NIEGO JAK CHUJ RASOWY!"

True story.
No i to było to, co faktycznie chciałam usłyszeć, podrywacz skubany. I gdyby pan miał nieco świeższą aparycję i nieco mniej zalatywał denaturatem, to może i bym na to poleciała, taka jestem niewymagająca, o.
W sumie jak się wie, co powiedzieć, to życie staje się chyba połowę łatwiejsze.

sobota, 10 grudnia 2011

pre-christmas note!

Ludzie dzielą się na dwie kategorie.
Na tych, którzy słysząc "Last Christmas" natychmiast wyłączają radio i na tych, którzy je podgłaszają.
No więc ja jestem z tej drugiej kategorii.
I nie łączy się to wyłącznie za moją bezgraniczną miłością do George'a Micheala (aczkolwiek jest ona bezwzględnie niezaprzeczalna i gdyby nie to, że Żorż jest gejem to byłby nr 2 na mojej gruppie-liście; pierwsze miejsce jest już na zawsze zarezerwowane dla Micka Jaggera), ale także z równie bezgraniczną miłością do świąt.
I nie mam tu na myśli aspektu, hmmm... religijnego (albowiem w kościele nie bywam nawet w święta, ale pozwólcie, że nie będę tego rozwijać), ale ten, znowu brak mi odpowiedniego słowa, ... rodzinny. A w tym roku doceniam go nawet bardziej, ze względu na przebywanie NA OBCZYŹNIE.
W każdym razie dla mnie "Last Christmas" nie tylko najgenialniejszą piosenką świąteczną, ale także jedną z najlepszych piosenek w ogóle. Jako iż ma więcej lat ode mnie, to towarzyszy mi przez całe życie i jakoś ciężko wyobrazić mi sobie święta bez tego smutnego refrenu.
Ale o czym to ja chciałam, rozpoczynając tym nieco przydługim wstępem...
Aaaaa, no święta idą! :)
Za tydzień o tej porze będę już w domu, po raz pierwszy od ponad miesiąca i naprawdę bardzo cieszy mnie ta perspektywa. Staram się nie myśleć o tym, że do tego czasu muszę zaliczyć szpilki, teorię z anatomii, wejściówkę z parazytów, sprawdzian z łaciny no i oczywiście historię medycyny (jaaaaaaaasne). Po prostu za tydzień już będę w domu.
Jestem autentycznie zakręcona na punkcie kupiowania prezentów, pakowania ich, układania pod choinką, na punkcie pieczenia pierniczków (a potem idzie w dupę, idzie), chodzenia po oświetlonej Piotrkowskiej, spotykania się z przyjaciółmi i picia imbirowego piwa (ot, taka przyjemna bożonarodzeniowa tradycja), na punkcie wąchania cynamonu i mandarynek...

Ale żeby nie było tak cukierkowo (i tak przed świętami przewiduję napisać jeszcze przynajmniej jedną notkę, więc tego świętecznego cukru będzie do porzygu :)), to teraz pół ŚUMu żyje gwałtami na Ligocie. Obserwuję narastającą psychozę wsród żeńskiej części studenckiej braci, i to wcale nie taką bezpodstawną, jakby się mogło wydawać. Znam sporo ludzi, studiujących w Katowicach i wcale nie dziwię się temu, że się boją.
Dziwniejsze jest to, że wsród zabrzańskich studentek także zaczyna się szerzyć panika. Ponoć gwałty rozpoczęły się w Gliwiach, teraz Katowice... Zważywszy na dogodne położenie zabrzańskiej uczelni (środek LASU) i wykazywaną przez domniemanego seryjnego gwałciciela słabością do studentek wiele osób podejrzewa, że WAMPIR może zawitać także tutaj.
Nie lubię takich wszystkich naciąganych teorii, ale chyba jednak skończę z chodzeniem na łacinę słynnym leśnym skrótem. Niby wszyscy od początku mówili, żeby nie chodzić tamtędy po zmroku, bo można łatwo spotkać dzika, ale teraz to może lepiej dmuchać na zimne. Strzeżonego... i tak dalej.

A wracając do rzeczy przyjemniejszych, w radiu leci właśnie moja druga ulubiona piosenka okresu przedświątecznego, w której najlepsze jest to, że ona w ogóle nie jest o świętach. I choć do coverów zwykle odnoszę się chłodno, tak tutaj przyznaję, że do tej nie-oryginalnej wersji mam większą słabość niż do pierwowzoru...

niedziela, 4 grudnia 2011

step by step, day by day

Mam nadzieję, że ktoś z was posiadł cudowną umiejętność zaklinania rzeczywistości i sprawi, że jak jutro rano się obudzę, to już będzie 16.XII. Proszęęęęę.
Właśnie zaczyna się czwarty tydzień odkąd siedzę w Zabrzu, w perspektywie jeszcze dwa, a mnie już odpierdala i chcę do domu. Nawet skreślam dni w kalendarzu, jakby to miało cokolwiek przyspieszyć. No i w ogóle mogłyby być święta. Kocham święta.

Ale póki co jeszcze prawie 2 tygodnie. Długo, cholera.

A tak do wszystkich zainteresowanych, to dzień 7.XII będzie wielkim dniem dla wszystkich mieszkańców zabrzańskiego osiedla Helenka, albowiem...(tu następuje wręcz hitchcockowskie [ciekawa jestem, czy wymyśliłam właśnie nowe słowo ;o] stopniowanie napięcia)... TAK TAK...!
OTWIERAJĄ POLO MARKET!
Tym samym prezent świąteczny od władz miasta Zabrza uznaję za wręczony.


A tak zupełnie z innej beczki, to co zrobić, jeśli NIEUMYŚLNIE wrzuciłam sobie spodnie na gotowanie, a po wyjęciu z pralki są jakieś, lekko licząc, 3 rozmiary ZA MAŁE???
Propozycje diety raczej NIEMILE widziane ;D

W każdym razie, jeżeli któryś z panów zaglądających na mojego bloga miał w planach padnięcie na kolana, oświadczyny, ślub i trójkę dzieci, to niech lepiej jeszcze raz się zastanowi, albowiem odnoszę wrażenie, że gospodynią byłabym średnią.
Bo o tym cholernym zmywaniu już nie wspomnę.
Cały czas nie mogę się zebrać, żeby kupić komplet tych papierowych naczyń... Mam wrażenie, że to w kwestii lenistwa niżej upaść już się nie da.
Jednak wolę żyć złudzeniem, że mimo wszystko cały czas może być gorzej niż jest.
I tym sposobem góra brudnych naczyń urosła do rangi iście freudowskiego symbolu.

Kwestię oświadczyn pozostawiam otwartą, wnioski wraz z załączonym CV ze zdjęciem proszę przesyłać na adres e-mail, podany na stronie, odpowiedź w urzędowym terminie 14 dni.
Zastrzegam sobie prawo do odpowiedzi odmownej bez podania przyczyny.


No i niech już będzie ten 16 grudnia, no.
Ładnie proszę.