środa, 2 listopada 2011

jak dobrze móc pojęczeeeeeeć znóóóów...!

Strasznie ciężko mi się wraca do Zabrza po pobycie w domu. A niby jednym z głównych powodów, dla których chciałam studiować gdzieś poza miastem tkaczy, była wyprowadzka z domu. A teraz strasznie ciężko jest mi ze świadomością, że trzeba wziąć walizkę, torbę z żarciem i wsiąść w pociąg. To jest bardzo dziwne uczucie, bo nigdy nie miałam tak, żeby za domem TĘSKNIĆ. A teraz bardzo często łapię się na tym, ilu rzeczy mi tu w Zabrzu brakuje. Spacerów z psem, mojego brata, który budzi mnie o 4 rano, bo wraca z imprezy, nie wziął kluczy, a nie chce wkurwiać rodziców, pysznej kawy, a nie zwyczajowej zabrzańskiej siekiery...
Oj tam, dobra. Ile można narzekać, na miłość boską...

Sama nauka idzie mi jak krew z nosa.
Codziennie siedzę nad książkami, ale zupełnie, ZUPEŁNIE mnie to nie wciąga. Myślałam (a może ja po prostu za dużo myślę?), że jak człowiek idzie na studia i się uczy tego, co to niby chciał, to idzie łatwiej.
No więc są dwa rozwiązania tego problemu: ALBO całe powyższe twierdzenie jest nieprawdziwe, ALBO to ja się nie nadaję.

Ups, miał być koniec narzekania.

Bo widzicie, sama nie wiem. Mam tysiące myśli w głowie, jedna goni drugą, serce kłóci się z rozumem, zdrowy rozsądek stara się zwyciężyć nad spontanicznymi porywami...
Dobrze byłoby nie mieć żadnych wątpliwości. I zazdroszczę tym, którzy ich nie mają.
Albowiem odnoszę wrażenie, że obecnie jestem jedną wielką wątpliwością, jednym wielkim BIG DOUBT i zdecydowanie nie ułatwia mi to życia.

Gadam jak potłuczona. Dzisiejsza notka chyba nie przejdzie do historii jako wiekopomna, ale musicie mi wybaczyć. Odczuwam potrzebę pisania, to dlatego. A że nie ma o czym, to już insza inszość...

I uwierzcie, zaklinam na wszystkie świętości, ja naprawdę nie użalam się nad sobą BEZ PRZERWY. Po prostu czasem przychodzą takie chwile, kiedy użalanie się nad sobą i takie ogólne narzekanie zwyczajnie pomaga. Czasem jak przeczytam te pierdoły, które sama piszę, to zaczyna do mnie docierać w czym naprawdę tkwi problem. Może i tym razem się uda.

Teraz następuje ten moment, w którym powinnam usłyszeć "PIJ, NIE PIERDOL!".
oooooo tak, impreza to zdecydowanie coś, czego teraz bardzo potrzebuję. B A R D Z O. Trochę rzeczy do pozapominania się nazbierało.

4 komentarze:

  1. Widzę typowe przemyślenia nad książką do anatomii czy też innego przeciekawego przedmiotu z serii "to wam się napraaaaawdę bardzo przyda w pracy lekarza!" ;p

    Pozdr.

    OdpowiedzUsuń
  2. mam te same przemyślenia + nic, ale to NIC mi nie wchodzi do głowy !! ;(

    OdpowiedzUsuń
  3. Może umówmy się na wódkę? Najlepiej takie regularne spotkania;/ ja mam kryzys roku trzeciego, który zaczął się na drugim w czerwcu i jedyne co mi wychodzi to marudzenie;/

    OdpowiedzUsuń
  4. @Kardiolog ;) - igzakli ;)
    @Anonimowy - dobrą stroną tego stanu rzeczy jest wiedzieć, że inni też tak mają ;)
    @welatas - alkoholu i pacierza nigdy nie odmawiam, także pełna aprobata! Połączymy kryzysy, zobaczymy co z tego wyniknie. I zawsze lepiej pomarudzić w towarzystwie. W towarzystwie drugiego marudera. I wódki naturalnie.

    OdpowiedzUsuń