poniedziałek, 28 maja 2012

there's no way, not today

Tak mnie Zabrze wkurwiło ostatnimi czasy, że aż pojechałam do domu na weekend, czego nigdy nie robię. I jak to zwykle bywa, pobyt na łonie rodziny zamiast mi pomóc, tylko gorzej wszystko skomplikował i w sumie jedyne określenie jakie przychodzi mi do głowy odnośnie tego całego burdelu to swojska, przaśna KURWA.
Nie mam siły już po prostu. Nie mam siły do Zabrza, nie mam siły do studiowania, nie mam siły do moich rodziców, przede wszystkim nie mam już siły do siebie. Jeszcze NIGDY nie miałam siebie samej tak dosyć jak teraz. Nie potrafię się zmobilizować, żeby patrzeć na świat w nieco bardziej optymistyczny sposób, bo to zawsze była moja broń przeciwko całemu światu: śmiać się światu prosto w ryj.
Obecnie trzyma się mnie wyłącznie humor wisielczy. No, może czarny czasem też, ale czarny humor ma to do siebie, że w sumie zbyt mało ludzi łapie o co chodzi i zamiast zjednywać sobie ludzi, mam ich wokół coraz mniej.
Jutro mam ostatnie szpilki i wydaje mi się to takie... dziwne. Pamiętam jak w październiku były pierwsze, które spierdoliłam równo i patrzyłam na ściany przy wejściu do sal anatomicznych, gdzie ludzie dla potomności zostawiali swoje wpisy typu "ostatnie szpilki, maj 2010", "nigdy więcej tych parszywych igieł, ave!" i tym podobne. A jutro są moje ostatnie, i chwała za to niebiosom.


Nie znoszę tego uczucia, kiedy fałszywie się miotam. Kiedy udaję, że myślę nad odpowiedzią albo nad podjęciem jakieś decyzji, chociaż w gruncie rzeczy, gdzieś z tyłu głowy doskonale wiem, co powinnam zrobić. Ale jestem mega tchórzem i się boję, boję w chuj, że ujmę to w literackim porównaniu.

Ten rok chyba nie układa się po mojej myśli.

Ale w przyrodzie musi być równowaga, więc liczę na to, że wkrótce zaliczę jakiś życiową wyżynę, niewielką chociaż, nie marzę o Himalajach. Bo te depresje i rowy mariańskie zaczynają nieco mnie męczyć.
Nie mam pojęcia, skąd ta geografia. Raczej nigdy nie byłam dobra z geografii, pewnie z tego względu, że pan geograf wolał patrzeć na rozmiar mojego dekoltu niż dociekać, który kraj produkuje najwięcej trzody chlewnej albo czerwonych porzeczek.

Idę sobie przygotować obiad.
Zgadnijcie co.
Nie inaczej.
POMIDOROWA.

12 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Zapewniam Cię, że robię naprawdę dobrą pomidorową, ale szczerze mówiąc już powoli nie mogę na nią patrzeć :P

      Usuń
  2. Wczoraj również pisałam swoje ostatnie szpilki, które zwaliłam na całej linii dokładnie tak, jak pierwsze, które pisałam z osteologii :-)

    Dasz radę, nie możemy się zniechęcać na finiszu ! Jeszcze tylko tyci-tyci odległość dzieli nas od zasłużonych wakacji !

    Trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie się udało dzisiaj napisać te szpilki na tyle dobrze, że nie muszę podchodzić do egzaminu praktycznego ;) w końcu jakiś pozytyw!

      Kciuki pomogły! :)))

      Usuń
  3. przeczytaj albo obejrzyj THE SECRET, może złapiesz dystans do tego wszystkiego i uwolnisz się z sideł bezsilności. Może to szarlatańskie, ale coś w tym jest, że pozytywne myśli, mimo porażek pozwalają nam się podnieść i później jest tylko lepiej.
    btw, jak tam szpilki poszły? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zdałam! :) i całe szczęście nabiłam tyle, że całorocznie wyszło ponad 70%, czyli omija mnie praktyczny ;)
      Muszę przeczytać w takim razie! Słyszałam dużo o tej książce, ale zawsze odnoszę z rezerwą do tych wszystkich psychologicznych rzeczy, natomiast tylu ludzi ją przytacza i cytuje... Może faktycznie coś w tym jest.
      Mam nadzieję, że się wszystko poukłada. No bo kiedyś przecież musi.

      Usuń
    2. nie czytaj, to gówno.
      czytałem, wiem.
      pseudopsychologiczny bełkot.

      trzeba dobre odpocząć przez wakacje.

      Usuń
    3. wakacje.
      mowisz do mnie językiem czysto abstrakcyjnym!

      Usuń
  4. Królowo droga, kryzysy przychodzą do każdego i często nie ma sensu z nimi walczyć. Przyszły to pójdą :) ( o,taka sobie dedukcja. Żeby wyszło musi wejść itd :P)
    Gratuluję zdanych szpilek!

    A "Sekret" ... oczywiście,że coś w tym jest. I nie chodzi o jakieś niewytłumaczalne przyciąganie. Sprawa jest prosta. Jeśli patrzysz na coś pozytywnie,jeśli żyjesz jakąś sprawą i wierzysz w jej rozwiązanie to prędzej czy później do tego rozwiązania dojdziesz. Optymizm i,co za tym idzie, energia prowadzi do działań. Tyle sekretu.

    Nie jest tak,że obudzę się rano, pomyśle "wygram dzisiaj w totka" i zostanę milionerką. Ale jeśli uwierzę,że wygram w głupiego totka to moje szanse wzrastają bo pójdę kupić kupon :P i będę to robić często.
    A efekt? POZYTYWNY - zmądrzeję w końcu i przestanę wydawać niepotrzebnie kasę. O ! :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy raczej nie miałam problemów z pozytywnym patrzeniem na świat. Co prawda lubię sobie ponarzekać, ale generalnie optymizm jest mi znacznie bliższy niż jakiś skrajny pesymizm. Natomiast okoliczności i sytuacje, których jestem mimowolnym uczestnikiem sprawiają, że przestaje mi się chcieć. Mam nadzieję, że coś się zmieni, i mam nadzieję, że już niedługo ;)

      Usuń