niedziela, 15 kwietnia 2012

divided into thousands pieces

Jestem kompletnie zniechęcona, zdemotywowana i wypompowana. Nie bez znaczenia jest tu aspekt spędzenia całego weekendu nad biofizyką, przetykaną tylko z rzadka histologią i jakimś odległym echem anatomii. Nie bez znaczenia jest także pogoda za oknem, która sprawia, że dostaję listopadowej depresji, a śląski krajobraz wcale nie pomaga mi w jakimś bardziej optymistycznym zapatrywaniu.
Nie chodzi mi tylko o naukę. Szczerze mówiąc w ogóle nie chodzi mi o studia.
Chodzi mi o to, że tracę punkty zaczepienia. Wszystko co do tej pory trzymało mnie w pionie powoli się rozsypuje, a ja tracę grunt pod nogami.
Najchętniej to spakowałabym walizkę i bym wyjechała. Gdziekolwiek. Do Łodzi, do Gdańska, do Australii, nie ma znaczenia. Najchętniej gdzieś, gdzie nie musiałabym tyle MYŚLEĆ. Analizować, rozmyślać ani decydować.
Czasem marzy mi się, że siedzę gdzieś sama, podchodzi do mnie całkowicie obcy człowiek i mogę mu bez żadnych konsekwencji, bez oceniania, bez filtorwania każdego słowa, wszystko powiedzieć.
A on mnie zwyczajnie wysłucha, nie będzie mówił, że sama tego chciałam, nie będzie prawił głupich morałów, nie będzie fałszywie pocieszał i mówił, że wszystko się ułoży.
Bo ja wiem, że samo nic się nigdy nie układa.

***

A wracając do Zabrza, nie lubię tego miasta.
A jutro prawdopodobnie kompletnie się skompromituję na moim ukochanym przedmiocie, bo po raz kolejny przyswojenie obowiązującego mnie materiału (w tradycyjny sposób chamskiego zakucia) mnie przerasta i zmusza do zastanowienia, co ja tutaj kurwa w ogóle robię.

A jeszcze dzisiaj z rana zostałam zjebana przez sąsiadkę za imprezę, którą zrobiłam w piątek. 2 tygodnie temu.
Ale jak ona co niedzielę zapuszcza "Listę śluńskich szlagierów" i od ósmej rano muszę słuchać "Baby z chopym", to ja siedzę cicho i jestem tolerancyjna. No to skończyło się dobre, złociutka, z dniem dzisiejszym będę walić Bochenkiem w ścianę za każdym razem, kiedy w niedzielę usłyszę jakikolwiek dźwięk nawiązujący do brzmień śląskiego folkloru.

Albo w któryś piątek zrobię turbo-wiksę na ludowo, z tradycyjnym pierdolnięciem i "Czorny jak wyngiel" już nigdy nie będzie brzmieć tak samo.

4 komentarze:

  1. nienormalni sąsiedzi są popularni, jak widzę, moi kochają szaleć z wiertarką o 7 rano, nawet jeśli to sobota:/

    OdpowiedzUsuń
  2. jak wracam do Łodzi, to mam sąsiada, który co niedziela kosi trawnik. A zimą sprawdza, czy z kosiarką na pewno wszystko w porządku i robi badania silnika, przynajmniej tak to określa ;|
    Ale chyba wolę już kosiarkę niż te cholerne przyśpiewki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Przynajmniej na coś bochenek się przyda :))
    A co do tej osoby, to chyba lustro jest najlepsze, aczkolwiek ja czasami wolałbym na siebie nie patrzeć jak do siebie mówię :]

    OdpowiedzUsuń
  4. lustra ostatnio unikam jak mogę :P nieprzespane noce to niespecjalny sojusznik urody :P

    Do użycia Bochenka poczekam do niedzieli. Jak mi królewna zapuści swoją playlistę, to nie będę miała skrupułów.

    OdpowiedzUsuń