poniedziałek, 21 marca 2011

now no fear

Dzisiaj jest mój ukochany dzień w roku. Prawdopodbnie lubiany dużo bardziej niż urodziny, niż sylwester, niż coroczna impreza inaugurująca sezon picia w plenerze, jestem skłonna stwierdzić, że wręcz rywalizuje o pierwsze miejsce z wigilią.

PIERWSZY DZIEŃ WIOSNY!

Koniec brudnej, szarej, zimnej, a przede wszystkim za długiej o jakieś trzy miesiące ZIMY.
Czuję, że teraz będzie już tylko lepiej. Powoli wracają mi wszystkie siły witalne, nadwątlone, i to w niemałym stopniu, przez złą Królową Śniegu.
Gdyby nie to, że w chwili obecnej nie jestem studentką żadnej polskiej ani zagranicznej uczelni, zrobiłabym sobie pełnoprawny dzień wagarowicza.
Nawet zmieniłam repertuar w iPodzie. Koniec depresyjnych ballad, koniec dekadenckich bitów. Teraz potrzebuję zastrzyku optymizmu, żeby móc chłonąć aurę i oczami, i słuchem. Ale wiosna ma to do siebie, że czuć ją też nosem, nawet smakiem i dotykiem. Mam takie małe zboczenie (tłumaczę sobie, że biologiczne), i zawsze muszę obmacywać drzewa. To zakrawa na jakąś niezdrową perwersję vel fetysz, zdaję sobie z tego sprawę, ale tak już w istocie mam. I ostatnio podczas takiego macania (fuck, to z każdym zdaniem brzmi coraz gorzej ;o) rzuciły mi się w oczy pączki na forsycjach.
A to niezawodny znak, że "dog days are over". I już.

A tymczasem każdy dzień niebezpiecznie zbliża mnie do matury. Już mniej niż 2 miesiące. W sumie to szybko zleciało, aż nadspodziewanie szybko. Ale chcę już mieć to za sobą, więc nie ma spiny. Jeszcze tylko trochę chemii do ogarnięcia, niewiele biologii i będzie finito .

Nie nooo, nie mogę pisać o maturze, kiedy jest taka ładna pogoda! Zaraz dopadną mnie przez to wyrzuty sumienia wielkie jak Himalaje, bo nie mam najmniejszego zamiaru się dzisiaj uczyć. Ani odrobiny. Przez żadną nanosekundę dnia. W ruch idzie rower, słuchawki w uszy i lecimy zwiedzać miasto z perspektywy siodełka.
Jestem powtornie monotematyczna. Ale w sumie trudno. Działam na baterie słoneczne i po prostu bardzo się cieszę, że z dniem dzisiejszym wracam do życia, będąc przez ostatnie 3 miesiące w stanie permanentnej anabiozy.

Enjoy!

4 komentarze:

  1. taaaa, słuchawki i rower..
    a potem, że "nie słyszałam klaksonu"

    btw. pisz więcej, bo bardzo fajnie piszesz

    OdpowiedzUsuń
  2. hahaha, uważaj z tym macaniem drzew, bo często pieski sobie tam urządzają toaletę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. @Anonimowy - primo: my się znamy? ;> bo "nie słyszałam klaksonu" to najczęsciej wypowiadanie przeze mnie zdanie w sezonie wiosenno-letnio-rowerowym ;D
    a poza tym dziękuję, postaram się pisać częściej! ;)

    @doktorbezstetoskopu - o tym nigdy nie pomyślałam! ale to jest silniejsze ode mnie! ;)))

    OdpowiedzUsuń
  4. nie, nie, my się nie znamy.
    napisałem tak, bo nie miałem od czego zacząć, a blog mi się podoba ;)

    OdpowiedzUsuń