wtorek, 4 stycznia 2011

houston, we've got a problem

zaiste, problem mam potężny. jeszcze nie będę tu o niczym pisać, bo w razie jakbym jednak zmieniła zdanie to odwracanie kota ogonem nie jest tym, co lubię najbardziej.
ale problem mam. DUŻY.

póki co jednak spieszę donieść, że dziś nastąpił po raz pierwszy ten doniosły dzień, kiedy to nie poszłam na kolosa. 1:0 dla bezkręgów innymi słowy. o wyżej wspomnainym dowiedziałam się wczoraj i podchodząc do sprawy z wrodzonym zdrowym rozsądkiem, uznałam, że w ciągu jednej nocy nie nauczę się całej systematyki Arthropoda, Insecta, Echinodermata i jeszcze czegoś, wszystkich rysunków, wszystkich, ponoć niezbędnych (niezbędna to jest wiedza jak uratować człowiekowi życie moim zdaniem, a nie to, czy Odontaster validus żyje w wodzie takiej czy srakiej. Ale ja to ja.) informacji na temat tych wszystkich potworów.
Więc olałam i nie poszłam.
Nie wiem tylko, czy w związku z tym dopuszczą mnie do rozbójnika, ale who cares. Najwyżej nie dopuszczą. Jeszcze tego brakowało, żebym się przejmowała. Phi.

Natomiast zaczynam mieć coraz bardziej wyjebane (właśnie w tym momencie moje szlachetne postanowienie noworoczne poszło w cholerę) na te wszystkie pierdoły na ekologii. Jestem przekonana, że te wszystkie mądre nazwy, które tak naprawdę określają podstawowe mechanizmy w przyrodzie, które każdy zna i obserwuje, wymyślił jakiś desperat. Po cholerę nazywać coś "indukowaną obroną przed drapieznikami", skoro można po prostu powiedzieć: żaba jest kolorowa, bo ma w sobie truciznę. Ale oczywiście nie. To musi mądrze brzmieć, więc nie ma to-tamto i lecimy z obroną indukowaną.
Jawny bezsens. Moim zdaniem.

No i cóż począć. Tkwię obecnie w tym rozkosznym bagienku, jakim jest BiOŚ i nie mam możliwości ruchu.
Jestem ciekawa, czy mojego bloga przegląda może jakiś student socjologii. Albo jakieś powiązanej dziedziny. Bo jakby co, wystarczy mail i jestem gotowa zapewnić sporą liczbę potencjalnych tematów na pracę magisterską / doktorancką. Do wyboru do koloru. Oczywiście w kontekście Wydziału Biologii UŁ.
Na dzień dzisiejszy proponuję coś dla fascynatów mody. Jeżeli nudzi cię uliczna moda, gdzie wszyscy chodzą w rurkach, skórzanych kurtkach i kozakach za kolano, zapraszamy na ul. Banacha w Łodzi. Trwa tu nieustanny Fashion Week, konkurencja dla tego odbywającego się w maju i październiku w Manufakturze. Jako "must-have" tego sezonu lansuje się ogrodniczki i, uwaga!, SZTRUKSO-DŻINSY, a uściślając sztrukso-teksasy. Produkt typu "haj-feszyn", wyłącznie dla zdeklarowanych fashion victims.




Jeżeli chcielibyście poznać kreatora, Karla Lagerfelda naszych czasów, udajcie się do katedry Botaniki, a stamtąd do Instytutu Algologii i Lichenologii. Tam juz bezbłędnie wskażą wam drogę.

Szczypta ironii działa lepiej niż cokolwiek innego na poprawę humoru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz