poniedziałek, 11 listopada 2013

this could be the last, this could be the last time, maybe, the last time, I don't know

Przeżyłam preludium do jakiegoś przełomu osobowościowego, kiedy przeczytałam, że Rafał zawiesza pisanie swojego bloga. Nie tylko ze względu na to, że TENŻE blog, wierzcie lub nie, dość wymiernie poukładał mi życie uczuciowe (Rafał, jesteś mimowolnym swatem! :D), ale głównie z tego względu, że skoro Rafał, będący, dla mnie i wielu mi podobnych internetowych kronikarzy, pod względem blogowej płodności twórczej niemal ucieleśnieniem Wenus z Laussel, zaniechał (cały czas mam nadzieję, że jednak chwilowo) pisania, to chyba i na mnie nadeszła pora. Na mnie i mój urlop wypoczynkowy.
I tak sobie żyłam przez czas jakiś, analizowałam i myślałam i ostatecznie doszłam do wniosku, że to lepkie i liszajowate macki listopada wkradają mi się między fałdy w mózgu i skutecznie zatruwają jaźń depresyjnym sokiem ("A nagroda za najbardziej grafomańskie zdanie ostatniego kwartału roku 2013 wędruje do... Królowej Wszechrzeczy!"), albowiem ja przecież kocham mój internetowy pamiętniczek. Kocham niekiedy miłością irracjonalną, niekiedy miłość rzeczona niepokojąco upodabnia się do nienawiści, a czasami po prostu zapominam o nim (pamiętniczku w sensie) na dłuższy czas, ale w gruncie rzeczy chyba brakowałoby mi trochę tej bezkarnej radosnej twórczości, którą tu uprawiam. Dlatego ja, póki co, zostaję uprawiać swoje blogowe poletko. Jak zwykle w nieregularnych odstępach czasu (raczej dłuższych niż krótszych, ubolewam), z drażniącą manierą budowania zbyt długich zdań podrzędnie złożonych i podejściem do życia godnym mieszanki Gringe'a i jakiegoś młodopolskiego nihilisty (od czasu do czasu ze szczyptą wesołego schizofrenika. Ale nie za często).

No więc a'propos poletka. Jutro wracam do Wrocławia, kształcić się w trybie intensywnym w zakresie filologicznym, a w czwartek, zamiast pakować walizkę (gdyż piątek UWr uczynił wolnym od zajęć, keep calm and love rektor) i raz jeszcze wrócić do rodzinnego miasta, do kraju lat dziecinnych, jakby rzekł jeden ze znanych Adamów, udaję się na koncert Stonesów. To nie żarty proszę państwa, idę obejrzeć na żywo wicie się Micka, pirackie emploi Keitha, genialną synchronizację ruchów Charliego i to, jak Ronnie popija Guinessa między piosenkami. A to wszystko za 26 złotych w Multikinie. Bardzo lubię Multikino.

Już bardzo nie mogę się doczekać grudnia. Listopad sam w sobie mnie przygnębia, nawet jak jest tak ładny, jak w tym roku. Jakoś te nagie drzewa skutecznie obniżają mi nastrój. Trochę jak wersja light dementorów, takie mnie literackie skojarzenie naszło. Chociaż z drugiej strony wizja siebie zawiniętej w kokon z koca, z ciepłą herbatą w ręce i słuchawkami pełnymi smutnej muzyki brzmi dla mnie całkiem zachęcająco. A jeśli herbatę zastąpimy winem, do kokona dodamy osobnika płci odmiennej, a do potężnej dawki smutnej muzyki dodamy jeszcze trochę smutnej muzyki, to generalnie I'm in.
A przy okazji można, jak co roku w listopadzie, obejrzeć wszystkie 6 sezonów ukochanego serialu i po raz tysięczny płakać przy ostatnim odcinku:

14 komentarzy:

  1. Tak, z tym listopadem zawsze coś było nie tak i pomimo tego, że to czas moich urodzin, jakoś nie mogę się zebrać do niczego innego niż nostalgii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. same here ;) (wyjąwszy fragment o urodzinach, chociaż te też przypadają na dzień dla niektórych najgorszy w całym roku - ostatni dzień wakacji! :))

      Usuń
  2. Ehhh nie sądziłem, że aż taką rolę pełnię :))
    Listopad niestety nie jest fajnym miesiącem, zawsze coś się musi w tym czasie spieprzyć :/
    Dlatego na razie przerwa. Ale czytać i komentować i tak będę :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pełnisz, pełnisz ;)
      I wracaj do pisania jak już wszystko poukładasz. Byle szybko! :D

      Usuń
  3. aaaaaaaa six feet under <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Też nie przepadam za listopadem. Raz, że tych wolnych dni jest jakoś strasznie dużo, co mnie rozleniwia, a dwa, że ogrom wolnego czasu połączony z brakiem światła i normalnej pogody raczej demotywuje (dementoruje?) niż pobudza do działania.

    Skupiam się na przygotowaniach do świąt :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przygotowania do świąt to zdecydowanie najlepsze, co zdarza się w listopadzie ;)

      Usuń
  5. Jak możecie pisac, ze listopad jest przygnębiający ! To miesiąc moich urodzin, a żeby dodać do tego ich dzien, czyli 2 ( zaduszki) to juz wgl byłoby przygnębiająco, ale zawsze można czasami zmieniać ta smutna muzykę, na troche bardziej energetyczna i wcale nie bedzie tak zle ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój brat też ma urodziny drugiego listopada! :)
      I ten dzień faktycznie lubię :)

      Usuń
  6. Bo to dzień wyjątkowy ! Sami wspaniali ludzie się wtedy rodzili :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Na listopad Bjork, Lamb i Portishead, na zmianę ;)

    OdpowiedzUsuń