wtorek, 9 lipca 2013

say goodbye to the little girl tree

Właśnie minęły mi prawdopodobnie dwa najlepsze tygodnie wakacji. Pierwszy spędziłam w najpiękniejszym mieście kraju (zgadza się, w ŁODZI)w towarzystwie pewnego mężczyzny, za którym tęsknię już w chwili, gdy zmuszona jestem patrzeć, jak wsiada do pociągu i wraca do swojego dolnośląskiego miasta. Taka jestem romantyczna. No zakochana po prostu, o.
Natomiast drugi tydzień bezsprzecznie należał, jak zwykle o tej porze, do Ołpenera, powszechnie pogardzanego w środkach masowego przekazu, w internetach zwłaszcza, ze względu na toksyczne skażenie w stopniu znacznym hipsterstwem i głęboką chęcią alternatywy (ograniczającej się do wszechobecnych raj-banów i ajfonów, co w efekcie powoduje, że ze szlachetnej idei alternatywy niewiele pozostaje, bo wszyscy wyglądają tak samo). Co absolutnie nie zmienia faktu, że ja do Gdyni jeździć uwielbiam, chociaż co roku, po 3 dniach niemycia i skrajnego niewyspania obiecuję sobie, że nigdy więcej nikt mnie więcej do tego nie namówi. A już wychodząc przez główną bramę na festiwalowy autobus wiem, że i tak za rok tutaj wrócę. Tym bardziej, że tym razem jakaś wyższa siła chyba wysłuchała moich próśb i na polu naprawdę było więcej pryszniców, w związku z czym standardowa kolejka wynosiła tylko ~20 osób, czyli niewiele ponad półtorej godziny czekania, co pozwoliło mi umyć się więcej niż zwyczajowy JEDEN raz. Nadal jestem w szoku.
I chociaż stężenie hipsterów na metr kwadratowy przekracza normę przynajmniej 300 razy, co może grozić śmiercią lub trwałym kalectwem, to na festiwal przyjeżdża mrowie naprawdę zajebistych ludzi, których w normalnych warunkach pewnie nigdy bym nie poznała. Bo nie podejrzewam, żebym natknęła się gdzieś na genialnych kołobrzeskich dentystów czy niereformowalnych Brytyjczyków, budzących nas rano profesjonalnym wykonaniem kankana w strojach dinozaurów.
A co do samej muzyki, to generalnie czuję się ukontentowana. Najbardziej czekałam na najbardziej MEJNSTRIMOWY koncert tegorocznej edycji, bo 4 lata temu, kiedy zawitali do Gdyni to mnie tam jeszcze nie było, na Kings of Leon mianowicie. I nie zawiodłam się ani odrobinę, podobnie jak na Nicku Cave'ie, który do festiwalowej formuły początkowo nieco średnio mi pasował, ale koncert przekonał mnie, że on i jego Złe Nasiona jak najbardziej dają radę. Pozytywnie zaskoczyli mnie Arctic Monkeys, których specjalną fanką nigdy nie byłam i na koncert poszłam raczej, żeby sobie zarezerwować najbardziej miękki kawałek ziemi przed Nickiem, ale występ naprawdę porwał. W żywiołowym skakaniu nieco przeszkadzał nam tylko jakiś cesarz hipsteriady, który uznał za stosowne wybrać się na koncert z wielką niebieską torbą IKEA, żeby zapewne móc do niej włożyć Huntery i parkę od MSBHV. Albo jakieś działo przeciwlotnicze, rozmiar by się zgadzał.
Rozczarował mnie za to The National, na występ którego naprawdę z niecierpliwością czekałam, mając w głowie fantastyczny koncert sprzed bodajże dwóch lat, kiedy to z miejsca zakochałam się w lekko narąbanym Mattcie, a w tym roku ten koncert kompletnie mi się nie podobał, podobnie jak Blur.
Zupełnie inną historią jest Rihanna, która występowała już po Open'erze, ale każdy z czterodniowym karnetem mógł za darmo na tenże koncert pójść. A że żyję wedle zasady, że "jak dajom, to biere", to i na to ponoć wielkie show się wybrałam, a jedyne co mogę powiedzieć to to, że ni chuja nie potrafię zrozumieć jej fenomenu. Już pominę kwestię tego, że piosenkarka jednak powinna śpiewać, ale było po prostu bardzo bardzo słabo. Nawet spora dawka piwa (przez rok nie tknę już Heinekena, przysięgam) ani krzyczenie "KRIS BRAŁN" w stronę sceny nie bardzo pomogła.

O, a na koniec zostawię was z ołpenerowym nieoficjalnym hymnem łódzkiej delegacji do ziemi gdyńskiej, ale uprzedzam: na własną odpowiedzialność! :)

12 komentarzy:

  1. taaaaa ŁODZI... :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jako rzekłam, najpiękniejsze miasto w Polsce!

      Usuń
    2. taaaa miaaaastooo... :P

      Usuń
  2. jeee, ale suuper! Nigdy nie zawitałam na Ołpenerze, chociaż pochodzę z pomorskiego...ale zamierzam:) jak się w końcu dorobię, to przyjadę jako szwajcarski hipster polskiego pochodzenia;)/pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako hipster, w dodatku ZAGRANICZNY, odnajdziesz się na pewno ;) A tak poza tym to po prostu fajna zabawa ;)

      Usuń
  3. Kołobrzescy dentyści są genialni, to prawda - moja dentystka słucha SOAD w gabinecie <3 od razu lepiej znosi się wiercenie w zębach :D
    Też myślałam o Ołpenerze, ale niestety zatrzymała mnie praca ^^ Mam za to ciągle nadzieję, że uda mi się pojechać na SOAD do najpiękniejszego miasta w Polsce (tzn. na równi z Kołobrzegiem, możemy iść na taki kompromis? :D ) ale jestem troszkę kiepska w szukaniu osób, które sprzedałyby mi bilety. Ach, moja życiowa ogarniętość... :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kołobrzescy dentyści to moja nowa autentyczna miłość, po stokroć uwielbiam! :)
      A do Łodzi zapraszamy, nie tylko na koncerty! :)

      Usuń
  4. Widzę, że mamy identyczne odczucia:
    -na hipsterę to nawet się nie zwracało uwagi, więc nici im wyszły z bycia oryginalnymi
    -nie mogę patrzeć na Heinekena
    -będąc tam myślałam: 'nie no, za cholerę nie zawitam tu w przyszłym roku', ale jak już wsiadłam do pociągu (to też nie lada wyczyn) pomyślałam, że nie wyobrażam sobie nie wrócić tam
    -pomimo mnóstwa zjebów, masa pozytywnych ludzi, którzy przyjeżdżają tam nie tylko przyszpanować Hunterami, iPhonami i tym wszystkim można poznać na prawdę świetnych ludzi, którzy tworzą klimat prawdziwego festiwalu, a nie obczajają fejsa podczas koncertów
    -mi tam podobało się krzyczenie na Rihannie: BE-YO-NCE!! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednak co festiwal, to festiwal ;) daje w kość co roku, ale chyba warto ;)

      Usuń
    2. taaaa festiwaaaaal... :P

      Usuń
  5. Rano przeczytałem twoją notkę, puściłem "Parurę" i mam ją w głowie do tej pory! :D Tak się nie robi! :D

    M.

    OdpowiedzUsuń