środa, 13 czerwca 2012

mamo, mój komputer jest zepsuty!

Czuję się w obowiązku, aby się wytłumaczyć i usprawiedliwić. Już dawno nie zrobiłam tak długiego zastoju na blogu, ale tym razem to nie moja wina. Chciałam to ująć w jakieś bardziej dyplomatyczne słowa, ale ZAJEBALI MI KOMPUTER. Właśnie tak, proszę odczytywać to DOSŁOWNIE, nie silę się na żadne metafory.
Tym zdarzeniem dołożyłam kolejny kamyczek do stosu zarzutów, które kieruję w stronę naszej kochanej STOLYCY. Generalnie nie lubię Warszawy, ale to już kwestia aktu urodzenia, bo łodzianie z założenia nie cierpią warszawiaków - wieśniaków. Nie lubię tego, jak Warszawa traktuje Łódź jako prowincję, nie lubię żuli na dworcach, nie lubię pseudo-metra, nie lubię zadęcia i hipsterów, a teraz dodatkowo nie lubię ZŁODZIEJI.

Mieszkając całe życie w cudnym mieście tkaczy, musiałam się nauczyć, jak przetrwać w miejskiej dżungli, zwłaszcza w nocy. Pomimo mojej bezgranicznej miłości do tego miasta zdaję sobie sprawę, że hmmm... no bezpiecznie to nie zawsze tutaj jest. Ale 21 lat życia w Boat City nauczyło mnie odpowiadać prawidłowo na pytania typu "ŁKS czy Widzew" (tutaj niezbędne jest opanowanie topografii miasta w stopniu przynajmniej średniozaawansowanym, z uwzględnieniem dzielnic neutralnych, gdzie najlepiej odpowiadać "BU-DO-WLA-NI!"), kiedy bezwzględnie trzeba skakać w autobusie, a kiedy można olać dresiarskie nawoływania do tejże czynności, nauczyłam się podstawowych składów zarówno ŁKSu jak i Widzewa, znam przyśpiewki klubowe na różnorakie okazje i nawet wiem, kiedy się co śpiewa (a to nie jest wcale takie oczywiste, jak mogłoby się wydawać!).
Jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony.
A wystarczyła jedna wycieczka do Warszawy i całe misterne przygotowanie w pizdu.

W związku z zaistniałą sytuacją notki będą tak często jak to możliwe, ale siłą rzeczy niezbyt często, przynajmniej do chwili, kiedy uda mi się namówić ojca na nowy komputer. Póki co korzystam z dobrodziejstw aj-fona, więc nie jestem kompletnie odcięta od sieci, ale pisanie notki, czy nawet odpisywanie na komentarze na telefonie to jednak nadal zbyt duży challenge. Dzisiejsza jest sponsorowana przez mojego młodszego brata, który raczył wrócić z Belgii i wypożyczyć mi komputer na pół godziny.

O sesji pisać wam nie będę, sesja to sesja, jest pojebana. Amen.
W każdym razie czuję przez skórę, ze wakacje niosą tchnienie nowego. I lepszego mam nadzieję.
Obiecuję, że na komentarze i maile odpowiem, tylko dajcie mi trochę czasu. Niby jestem córeczką tatusia, niby zawsze się zgadza, ale to jednak wymaga pewnego nakładu czasowego i ciągłego trucia dupy.
Miłego dnia, miłej sesji i zapewniam, że żyję. Jeszcze nie zabiła mnie pylica ani radioaktywny węgiel z Zabrza. Po prostu okoliczności mi WYBITNIE nie sprzyjają. Ale chyba zaczynam się do tego przyzwyczajać.

6 komentarzy:

  1. WARSZAWA! Warszawa to ZUO! Nienawidzimy Warszawiaków! i Warszawy też, bo podbiera wszystkie środki pieniężne i przez to nie mamy kolei Y!

    Niech no tu Legia albo inna Polonia przyjedzie, kibole ich zmiotą (może przy okazji sami też się trochę wytłuką:P)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. podbijam high five w krucjacie przeciwko Wieśniawie! :D

      Usuń
  2. sprzedam komputer, prawie nowy, korzystała studentka medycyny...
    ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już mam! :D
      Ja chyba mam odwrotnie, odkąd zaczęłam studia to nadnaturalnie ciągnie mnie do monitora...
      ;)

      Usuń
  3. Waffka lol ;p Trzymaj się tam i powodzenia w truciu dupy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakby to ładnie ująć...
      Dupa zatruta, komputer jest. Aczkolwiek póki co WYPOŻYCZONY, podejrzewam że MÓJ-FOREVER dostanę dopiero na urodziny -_-
      Aaaale. Jak się nie ma co się lubi...;)

      Usuń