wtorek, 3 sierpnia 2010

dog days are over

Czuję się jakaś taka... szczęśliwa. Nie wiem z czego to wynika, szczerze mówiąc. Może z tego, że zaczął się sierpień? Nie mam pojęcia DLACZEGO, ale wolę sierpień niż lipiec. W ogóle nie lubię lipca, bo generalnie zawsze świeci słońce, jest gorąco, wszyscy się pocą i muszę, z autentycznym bólem serca, zrezygnować z noszenia rajstop. Wiem, że to chore, bo kobiety zazwyczaj na rajstopy narzekają, ale ja je lubię. Pewnie wynika to z tego, że mam fobię gołych, bladych nóg. A takie zaiste posiadam.
No, więc na czym to stanęło?
Aaaa, lipiec. No generalnie właśnie tak. Nie lubię lipca, ale sierpień darzę olbrzymią sympatią, nie tylko ze względu na to, że moje urodziny wypadają WŁAŚNIE w sierpniu. Z resztą, został mi już tylko mniej niż miesiąc idyllicznej wizji JA+WŁÓKNA KOLAGENOWE, potem to już tylko płakać z każdym kolejnym rokiem, a nie się cieszyć.
W sierpniu zwykle upały nie doskwierają już za bardzo, dzień jest krótkszy, a więc wieczory są dłuższe i nawet nie śmierdzi tak bardzo w autobusach. Rewelacja.
A z ogłoszeń parafialnych, to dzisiaj udało mi się spalić sos do spaghetti. I powiem więcej! Mniemam, że był w tym ślad boskiej interwencji, albowiem sos wyszedł fantastyczny, dużo lepszy niż normalnie. Subtelna nutka spalenizny doskonale uzupełniła smak powszedniego sosu pomidorowego. Tak jest. To geniusz kulinarny przeze mnie przemówił.
Spróbujcie, zwęglone pomidory: delicje!

A ostatnio nie mogę oderwać się od Myśliwskiego. Wiesława, nie sosu ;) Nie wiem dlaczego ludzie tak nienawidzą czytać książek. Toż to choroba! Ostatnio gdzieś przeczytałam, że przeciętny Polak czyta pół książki rocznie. Bardzo mnie to zasmuciło. Bardzo. Książki kształtują wrażliwość, rozwijają wyobraźnię. Nie twierdzę, że to zawsze przynosi pozytywny skutek, bo po sobie wiem, że tak nie jest ;). Bycie idealistą zdecydowanie nie ułatwia życia. Ale wydaję mi się, że zawsze trzeba wierzyć w COŚ. W COŚ, nie wiem w co! Ale jak się nie wierzy w nic, to tak, jakby się nie żyło.
Prrrrr. Myśliwski. Zaczęłam od "Kamień na kamieniu". Czytałam wszędzie, w tramwaju, w autobusie, w kolejce do kasy w H&M (serio). Potem "Widnokrąg". Ale najbardziej zachwycił mnie "Traktat o łuskaniu fasoli". Myślę, że "zachwycił" doskonale oddaje to, co czułam, czytając tę powieść. Rzadko mam dreszcze czytając. A tu miałam. Od pierwszej do ostatniej strony.
Naprawdę.
I nie wiem skąd, nie wiem dlaczego, ale nagle świat wydał mi się lepszy. I po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna poczułam, że dobrze jest być idealistą, że to nie oznacza tylko i wyłącznie rozczarowania realnym życiem. Bo chyba nie ma nic lepszego niż na własnej skórze odczuć, że to, w co się wierzy, właśnie przed chwilą miało miejsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz