środa, 15 sierpnia 2012

Deutschland

Chyba nie lubię wracać do domu. Może inaczej, kochałam wracać do domu z Zabrza (z Zabrza kochałabym wracać nawet do Mordoru albo Krainy Buki, ale to już insza inszość), natomiast szczerze nienawidzę wracać do domu z WAKACJI. Ma to niewątpliwie związek z tym, że cierpię na syndrom, który objawia się tym, że chcę się przeprowadzić do każdego zagranicznego miasta w którym aktualnie przebywam. Bo ja na wakacje nigdy nie wyjeżdżam do Egiptu, do Tunezji ani nigdzie, gdzie jedyna aktywność ogranicza się do przejścia z pokoju do basenu, ewentualnie z basenu do baru z drinkami w ramach all-inclusive, bo chyba by mnie to zabiło. Utopiłabym się we własnym roztopionym ciele, zostałyby po mnie tylko paznokcie. O ile wcześniej nie padłabym na martwicę mózgu, spowodowaną przemożną nudą.
Kocham wakacje w mieście. Jestem z miasta i poza miastem nie potrafię odpoczywać. Dodatkowo jeśli jest to miasto bardziej z północy Europy niż z południa, to do pełni szczęścia brakuje mi już tylko nieogranczionego niczym budżetu. I przystojnych tubylców (żarcik taki).
Wczoraj wróciłam ze stosunkowo krótkiej wycieczki po północnych Niemczech, po której stwierdzam, że przeprowadzam się do Hamburga, najlepiej zaraz. Akurat Hamburg miał dla mnie wymiar sentymentalny, pomimo że byłam tam po raz pierwszy, co absolutnie nie zmienia faktu, że gdybym mogła, to prawdopodobnie wcale bym stamtąd nie wróciła.
Co prawda poszłam na kompletną łatwiznę i zamiast gadać z Niemcami po niemiecku uskuteczniałam angielski, ale nadal nie mogę się przemóc. I nie chodzi mi tu o niemiecki sam w sobie, tylko o fakt rozmawiania z kimś w jego rodowitym języku. Bo jak byłam w Londynie, to z Brytyjczykami gadałam po niemiecku, taka jestem PRZEBIEGŁA.
Teraz strasznie ciągnie mnie do Wiednia. Muszę tylko sobie kompana jakiegoś wymyślić, bo teraz wszyscy polują na last minute w Turcji albo w Hiszpanii, chcą wrócić spaleni południowym słońcem z opalenizną typu "Rumiane prosię" i na nic ambitnego nie idzie ich namówić. Ale mam nadzieję, że moja wrodzona zdolność perswazji i dobierania silnych argumentów jednak się na coś przyda.

No i jeśli Austriacy są tacy fajni jak Niemcy, to nie mogę sobie odpuścić ;)

Tymczasem jutro jadę do Bydgoszczy. Co prawda tylko na jeden dzień, ale i tak będzie zajebiście.

8 komentarzy:

  1. Raz w życiu dałam się namówić na wakacje w Tunezji, właśnie all-inclusive i zapowiedziałam - nigdy więcej. Wolę pole namiotowe albo domki campingowe we Włoszech albo Chorwacji. Co mi po all-inclusive, jeśli siedzę ściśnięta jak sardynka na maleńkiej plaży z 1000 gości hotelowych, każdy w promieniu 2m. Ja na wakacjach muszę mieć zmiany, wolność, czas na odkrywanie :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. high five!
      ale smutne jest to, że z moich naocznych obserwacji wynika, że takich jak my jest mało :|

      Usuń
  2. mimo iż nigdy nie byłem za granicą popieram taką formę wycieczek :)
    chyba po to się właśnie powinno jeździć na wakacje - aby odpocząć od Polaków. W Tunezji czy Egipcie tego raczej nie będzie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dokładnie po to.
      zresztą, po jaką cholerę jeździć za granicę, żeby leżeć plackiem na ręczniku? równie dobrze mogę to samo robić na balkonie w centrum miasta.

      Usuń
  3. do Hamburga najlepiej zaraz? jakbym siebie słyszała.. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam te same refleksje mieszkaniowe po wakacyjnych wizytach miejskich gdziekolwiek - ostatnio w Berlinie ;)
    (Może dlatego że organicznie nie cierpię stolicy?)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, jak pierwszy raz pojechałam do Londynu i wróciłam z zamiarem przeprowadzki. Dopóki nie pojechałam do Berlina ;) To jest cały czas mój nr 1 ;) Aczkolwiek Hamburg stanowi powaaaaażną konkurencję ;)

      Usuń