poniedziałek, 11 lipca 2011

meine Damen und Herren - DER JAHRESTAG

Muszę szczerze przyznać, że nie spodziewałam się, że tyle wytrzymam. Raczej myślałam, że mi się znudzi, że nie będzie mi się chciało, że w końcu nie znajdę czasu... A tu proszę.

Właśnie mija rok, okręgłe 365 dni, od pierwszego wpisu, od dnia, w którym na potrzeby blogosfery stałam się Królową Wszechrzeczy.
Przyznaję, w zeszłym roku o tej porze targnął mną implus i potrzeba wylania z siebie potężnej objętości goryczy. Dopiero jakiś czas później doszłam do wniosku, że fajnie jest mieć maleńki kawałek w sieci wyłącznie dla siebie, mieć miejsce, gdzie w końcu, bezkarnie, mogę uprawiać niecenzuralne gorzkie żale.
I to jest niezaprzeczalna zaleta posiadania bloga.

W tym miejscu nie mogłabym nie wspomnieć o ludziach, którzy czytają to, co uroi się w mojej rudej głowie. Muszę przyznać, że zajebiście mnie to wzrusza, kiedy ktoś między facebookiem a kwejkiem zdecyduje się wejść na "Królową...", a czasem jeszcze zostawić po sobie ślad w postaci komentarza. Autentycznie mnie to wzrusza.
Więc niniejszym z całego serca chciałabym podziękować każdemu, kto się na to zdecydował. Wiedzcie, że gdy bloger mówi (pisze, kurwa, PISZE), że blog jest tylko dla niego i blablabla, to kłamie, łże i kręci. Bo gdyby rzeczywiście tak było, to by sobie poszedł do papierniczego, kupił zeszyt w pięciolinię i pisał codziennie "Drogi pamiętniczku".
Decydując się na bloga, decydujemy się na to, że będziemy czytani (być może z rzadka, ale jednak) i oceniani.
Ale wracając do rzeczy. Wasze komentarze motywują mnie do działania, pomagają mi spojrzeć na pewne rzeczy z zupełnie innej perspektywy. Kto nie ma bloga, nie może sobie wyobrazić uczucia, jakie mną wstrząsa, gdy widzę pod notką, że ktoś zdecydował się wyrazić opinię na jej temat ;)
Tak więc jeszcze raz dziękuję.

Tymczasem ja w poprzedniej notce zadeklarowałam zawieszenie mojej grafomańskiej kariery. I przyznaję, że zrobiłam to chyba nazbyt pochopnie, bo byłoby mi bardzo ciężko już na zawsze rozstać się z tym swoistym katharsis, które towarzyszy mi zawsze wtedy, kiedy uda mi się spłodzić notkę wyjątkowo bogatą w słowa powszechnie uważane za niecenzuralne.

A to, czy uda mi się w tym roku dostać na studia, czy nie, to chyba, jeśli chodzi o bloga, nie jest takie znowu pierwszorzędne. Blogów prowadzonych przez studentów medycyny w sieci jest dużo (co ja osobiście sobie cenię, bo ich czytanie jest dla mnie rozrywką w długie letnie wieczory, gdy pachnie jaśmin, a niebem wstrząsają grzmoty, a błyskawice rozrywają tenże nieboskłon. ah, poezja.). A blogów prowadzonych przez byłe studentki biologii, które chcą, ale nie wychodzi, a mimo wszystko dalej próbują? Ile? ;>
Jedno wam powiem. Fajnie jest być unikatem! :)

4 komentarze:

  1. się mówi: meine liebe Damen und Herren, no!
    Się czuję urażona, że nie jestem LIEBE :P

    OdpowiedzUsuń
  2. ODETCHNĘŁAM Z ULGĄ, CZEKAM NA KOLEJNE WPISY!!!
    I TRZYMAM KCIUKI ZA SPEŁNIENIE TWOICH MARZEŃ!
    MAGDA

    OdpowiedzUsuń
  3. @raggatfaya - cóż za karygodne niedopatrzenie! to się więcej nie powtórzy, meine liebe Raggafaya! :)
    @Magda - dzięki, dzięki, dzięki! :):):)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam nadzieję, że więcej się nie powtórzy. I pisz, pisz!

    OdpowiedzUsuń