sobota, 12 lutego 2011

no doubt, but...

przeżywam jakieś skrajne stany emocjonalne, to już się chyba pod jakąś jednostkę chorobową nadaje.
z jednej strony nieznośna lekkość bytu (tak, tak, właśnie przeczytałam Kunderę, zamiast czytać o katalizie enzymatycznej, Bóg mnie na pewno pokara), spowodowana tym, że już dłużej nie muszę chodzić na UŁ, nie muszę się przejmować informatyką ani żadnym innym biologicznym hitem, nie muszę tak naprawdę zrywać się bladym świtem, żeby na 8:00 dotrzeć na drugi koniec miasta na zajęcia, które trwają krócej, niż trwa moja podróż tamże.
A z drugiej strony przeżywam kryzys moich twórczych możliwości. Nie potrafię się zmobilizować do nauki, co sprawia, że potem przeżywam wyrzuty sumienia, co z kolei jeszcze bardziej mnie demotywuje. Błędne koło, jak pragnę Nobla. Błędne koło.
A przecież sobie tłumaczę, że jak chcesz być lekarzem, to się UCZ, a nie pierdolisz.
No ale nie mogę.
Potrzebuję dobrego słowa, mądrej rady. Ja wiem, to brzmi jak slogan jakiegoś księdza-spowiednika, ale naprawdę potrzebuję czegoś takiego.
A do kościoła nie pójdę. Podejrzewam, że by mnie przegonili uroczym "Apage Satanas", a pozostałym domownikom zaproponowaliby egzorcyzymy za pół ceny.

Nie wiem, czy będę dobrym lekarzem. Nie wiem. Wiem tylko, że jest to moje największe marzenie (jeszcze równie bardzo bym chciała mieć świnkę wietnamską, ale podejrzewam, że to jest marzenie, które już na zawsze marzeniem tylko pozostanie ;)). i tak, wiem, że każdy kandydat na lekarza tak mówi (w sensie że o największym marzeniu, nie o śwince!), a potem życie weryfikuje i wzniosłe idee i wielkie plany.
Ale ja jestem idealistką, a to jest nieuleczalne.



Chyba pójdę się pouczyć. Jakby co, to wolę żałować, że uczyłam się czegoś na marne, niż że się nie nauczyłam.

Ale kryzys światopoglądowy trwa. Mam nadzieję, że krótki.
Ale za jakieś słowo wsparcia (nawet w formie "ogarnij się dziewczyno, a nie użalasz się nad sobą i pierdolisz bez pojęcia") się nie obrażę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz