sobota, 5 października 2013

how can i stop

Już ponad tydzień mieszkam sobie we Wrocławiu. I w sumie już tydzień temu miałam stworzyć posta o mej międzymiastowej migracji i wrażeniach jej towarzyszących, natomiast trochę zabrakło czasu. A gdy pojawił się czas, to nagle rozpłynęły się chęci (myślę, że ktoś kiedyś zrobi wielką karierę opisując "Syndrom Odstawienia Łodzi" jako przyczyny masowej depresji), a z kolei kiedy oba powyższe czynniki już się kooperatywnie pojawiły, to mobilny internet, który aktualnie jest moim najlepszym przyjacielem (bo nadal nie mamy w mieszkaniu wi-fi, taki psikus), odmówił współpracy, wystosowując uroczy komunikat o przekroczeniu limitu danych. Tym samym pojawiam się dopiero dziś, kiedy wszystkie trzy sprzymierzone siły wyraziły chęć współpracy, za to z chęcią do pisania i entuzjazmem godnym komunistycznego przodownika pracy.

Pierwszy października był dla mnie w tym roku DNIEM PRÓBY, albowiem musiałam się zmierzyć z testem językowym. Jak powszechnie wiadomo, Królowa pogardza życiowym konformizmem (DOBRE SOBIE), choć w tym wypadku można podciągnąć to raczej pod jakieś nie do końca zdefiniowane skłonności autodestrukcyjne, i zapisała się na NIEMIECKI. Zbyję milczeniem fakt, iż angielskiego uczę się od dobrych 15 lat, że z angielskiego pisałam rozszerzoną maturę i że generalnie chyba musiałam się dość konkretnie uderzyć w głowę jakimś ciężkim narzędziem. Natomiast niesiona pewnością siebie i niezachwianą wiarą we własne możliwości (czo ja piszem) wybrałam niemiecki. I dopiero później doczytałam, że trzeba rzeczony test zdać przynajmniej na poziomie B1+. Jak pewnie się spodziewacie, przed wyjściem z domu nastąpił dość znaczący atak nieudawanej histerii, a moje nogi zachowywały się jak zimne nóżki w galarecie i trzęsły się za każdym razem, gdy się ich dotknęło.
Całe szczęście, niezbadane są wyroki losu, udało mi się tenże test zaliczyć, z czego niezmiernie się cieszę, chociaż lektoraty w czwartek do 19:30 każą mi nieco uspokoić swój rozbuchany entuzjazm.
Drugiego października miała miejsce, pozwólcie że się pochwalę, JUŻ TRZECIA w moim dwudziestodwuletnim życiu, immatrykulacja. Było jak zwykle: Gaudeamus, mnóstwo ludzi o oczach przestraszonej sarny, indeksy i uścisk dłoni prezesa (no prawie prezesa. Dziekana.) Jedyną różnicą było to, że Aula Leopoldyńska naprawdę robi wrażenie, w przeciwieństwie do salki audiowizualnej w budynku zabrzańskiego dziekanatu, z której to odbierałam swój poprzedni, już świętej pamięci, indeks.
W czwartek po raz pierwszy odwiedziłam swój macierzysty Instytut, ażeby wziąć udział w wykładzie, a następnie udałam się na plac Nankiera, w celu otrzymania dokumentu dla studenta najważniejszego, albowiem pozwala jeździć ze zniżką. Co się nastałam, to moje (chciałabym użyć jakiejś subtelniejszej metafory, ale NOGI MI WROSŁY W DUPĘ), ale legitymację, nie bez walki pragnę dodać, dostałam.
No a wczoraj w końcu odbyły się ćwiczenia, więc miałam okazję poznać ludzi z mojej grupy, którzy póki co wydają się całkiem w porządku. W przeciwieństwie do "wstępu do językoznawstwa", bo wynudziłam się prawie jak na historii medycyny, a to jest naprawdę wysoko postawiona poprzeczka. W ogóle te wszystkie przedmioty trochę mnie przerażają, bo są tak krańcowo różne od tych, do których zdążyłam się przyzwyczaić, ale mam nadzieję, że i do nich przywyknę. Zresztą tak czy inaczej nie mam wyjścia, bo musi być dobrze, taki mam PLAN. Może nie sześcioletni, ale trzyletni już jak najbardziej, jak w gospodarce centralnie planowanej. Także lecimy z tym czeskim. Bohemistyko, przybywam! :)

15 komentarzy:

  1. Czeski i niemiecki? Na hardkora :-)

    Mam podobne odczucia po pierwszym tygodniu studiów, na które wróciłam po kilkuletniej przerwie. Ale będzie dobrze. Musi być!

    OdpowiedzUsuń
  2. Twój chłodny optymizm jest mistrzowski! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co nie zmienia faktu, że chciałabym kiedyś zaznać nie-chłodnego optymizmu w pełnej krasie ;)
      No i dziękuję, bardzo! :)

      Usuń
  3. Niemiecki? Nie lepiej hiszpański? Więcej osób nim gada ;) ale mimo wszystko powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Europie chyba znacznie więcej osób mówi po niemiecku... ;)
      A poza tym jedyne co potrafię powiedzieć po hiszpańsku, to "si, tequila", a to trochę za mało na B1 ;)

      Usuń
  4. Dlaczego wybrałaś akurat język czeski?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo jest mało popularny, bo brakuje tłumaczy, bo jest po tym praca, bo nie jest trudny, bo Czechy wydały genialnych pisarzy, bo można się pośmiać, bo fajnie umieć coś, co niewielu innych ludzi potrafi... Powodów jest całe mnóstwo! :)

      Usuń
  5. Super, dass Du Deutsch lernst. Ich wünsche Dir viel Erfolg sowohl mit der Sprache als auch mit anderen Sachen in deinem Leben;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Danke, danke, danke! Ich weiß nicht was kann ich mehr sagen, also: DANKE noch einmal! :)

      Usuń
  6. jaki w końcu język studiujesz? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Studiuję filologię czeską, czyli bohemistykę. Ale że muszę uczyć się jeszcze języka zachodniego, to jeszcze mam niemiecki ;)

      Usuń
  7. Masz duży plus za umieszczenie we wpisie Keitha Richardsa! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że kocham każdego Stonesa z osobna, ale Keith ma szczególne miejsce w moim sercu ;)

      Usuń