poniedziałek, 14 października 2013

Láska nebeská

Mam chwilową przerwę w zajęciach, także stwierdziłam, że może ją jakoś konstruktywnie spędzę, pisząc notkę na bloga. Co prawda mogłabym w tym czasie pouczyć się na przykład czeskiego czy niemieckiego, albo takiego tam na przykład literaturoznawstwa, ale jak wiadomo, pewną hierarchizację priorytetów w życiu trzeba mieć, także uchylam kapelusza, całuję rączki i z uśmiechem godnym żeńskiej wersji George'a Clooneya, szelmowsko zarzucam "dobrý den" (z akcentem na pierwszą sylabę. ZAWSZE na pierwszą sylabę!).
Prowadząc dziś rano heroiczną walkę ducha z materią, udało mi się wstać i wybrać na zajęcia, gdzie przez półtorej godziny zaznajamiałam się z czyhającymi na Polaków i atakujących z zaskoczenia z każdej strony, pułapkami językowymi. Śmiejąc się przez dobre 87 minut (bo 3 się spóźniłam), utwierdziłam się w przekonaniu, że te studia faktycznie są dla mnie. Zaczęłam nawet rozważać karierę w korporacji, żeby móc raz na jakiś czas doświadczyć awarii w dziale zbytu i napisać w raporcie o czyjeś niskiej efektywności z powodu, tu cytat, "porucha w odbyte".
A o 15:00 czasu miejscowego mam wykład z historii językoznawstwa, który jak łatwo się domyślić, zapowiada się pasjonująco. Zastanawiam się nawet, czy nie wziąć ze sobą popcornu.

Jutro bladym świtem udaję się na plac Nankiera, coby pobierać nauki i poddawać się szeroko pojętej germanizacji. Zawsze myślałam, że lektoraty na studiach są raczej pro forma i wymaga się na nich co najwyżej utrzymania pozycji względnie pionowej i opanowania ziewania w sposób na tyle subtelny, żeby nie przeszkadzać prowadzącemu w wyrabianiu godzin do emerytury, ale pani magister ucząca mnie niemieckiego zmusza mnie do weryfikacji poglądów, albowiem TRZEBA ZAPIERDALAĆ. W jakimś stopniu mnie to cieszy, bo świadomość, że nie dość, że nie zapomnę wszystkiego poza "ich heiße Marta, ich mag Pizza", to jeszcze faktycznie czegoś się nauczę, jest całkiem krzepiąca. Co nie zmienia faktu, że pewnie sporo pracy będę musiała w tę naukę włożyć. Całkiem sporo. Duuuużo.
A tak ogólnie to już cały pełen tydzień zajęć za mną, co sprawia, że wszelkie zajęcia organizacyjne, szkolenia biblioteczne i kursy BHP przechodzą do historii, a oznacza to, ni mniej ni więcej, że wracam na właściwe, studenckie tory. Pewnie gdy nadejdzie zły i okrutny czas sesji trochę zmienię zdanie, ale chyba już mi tego wszystkiego trochę brakowało. No i znowu jeżdżę na ulgowych biletach, a to uczucie niedające się porównać z żadnym innym.

Ja tymczasem idę wzmocnić się obiadem przed tym nadludzkim wysiłkiem, jakim bez wątpienia będzie historia językoznawstwa, i jak na skrzydłach, niesiona pragnieniem poszerzania wiedzy, lecę na uczelnię.
Pozdrawiam gorąco,
K.W.

14 komentarzy:

  1. Miałaś kursy z BHP i możliwość wyboru języka do nauki?
    U mnie nie ma takich rarytasów, tylko angielski a BHP zdajemy przez internet ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no BHP przez internet to dopiero luksus! :D

      a co do języków, to mieliśmy do wyboru angielski, niemiecki, francuski, włoski i hiszpański. Warunek był taki, że język ten trzeba znać przynajmniej na poziomie B1 ;)

      Usuń
  2. I jak historia językoznawstwa? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba nawet wiem, z kim masz niemiecki ;) D.S., nicht wahr? :>


    K.

    OdpowiedzUsuń
  4. Królowo, jak to?! Jesteś na wymarzonych studiach i masz przedmioty, które SĄ NUDNE?!! Noł fakin' łej! Nie masz powołania!!!!1111111111

    OdpowiedzUsuń
  5. A tak właściwie, to co głównym powodem rzucenia zabrzańskiego ŚUMU?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rzuciłam ŚUMu, tylko medycynę w ogóle. Taka subtelna różnica ;)

      Usuń
    2. Tak, tak. Ale SUM, tego powodem, czy inne względy?

      Usuń
    3. Absolutnie inne względy ;) Myślę, że uczelnia, nawet najgorsza, dla nikogo nie jest bezpośrednią (a przynajmniej nie jedyną) przyczyną rzucania studiów ;)
      Ale odsyłam do notek sprzed roku, wydaje mi się, że wtedy troszkę się wyspowiadałam ;)
      Pozdrawiam! :)

      Usuń