Wczoraj minął mój pierwszy miesiąc we Wrocławiu. Myślałam o jakimś statystycznym bilansie albo jakimś subiektywnym podsumowaniu ("10 najlepszych punktów ksero na Dolnym Śląsku - przewodnik know-how; red. K.W."), ale ostatecznie doszłam do wniosku, że na bilansy i podsumowania nadejdzie czas, kiedy mój numer PESEL będzie budził w ludziach mieszkankę szacunku i niedowierzania, a nie teraz, kiedym młoda, piękna i bogata (no prawie. Głównie młoda. Jeszcze.)
W każdym razie obecnie czekają mnie jeszcze 3 dni, zanim wrócę do miasta, gdzie tramwajem jeździ się na migawce, biega po dworzu, nie po dworze (lub po POLU co gorsza), w piekarni kupuje się angielki i pączki wiedeńskie, a tramwaj śpi w zajezdni, a zakręca na krańcówce.
Powiem wam, że cały czas nie mogę przywyknąć do tej uczelni. Nie bardzo wiem, jak to ująć, bo nie wiem czy UWr jest jednostkowym pozytywnym przypadkiem, czy to ja przyzwyczaiłam się do despotycznych standardów, ale tutaj wszyscy są tacy strasznie... mili. Z każdym wykładowcą idzie się dogadać, wszyscy oni uśmiechnięci i jacyś tacy chętni, zarówno do przekazywania wiedzy, jak i nieutrudniania studentom ich marnych (opartych głównie na kawie i zupkach chińskich, inne nie mogą być) żywotów, szczerze zainteresowani tym, co nas tu przygnało i dlaczego, a jak powiesz, że kochasz Hrabala, to pani asystent na następne zajęcia przyniesie ci 3 książki w oryginale i pożyczy na czas bliżej nieokreślony. Troszkę mi przez to nieswojo, bo mam wrażenie, że znalazłam się w jakimś wszechświecie równoległym, względem na przykład takiego tam Zabrza, ale przyzwyczajanie się do dobrego jest procesem nader przyjemnym, także nie śmiem narzekać.
Ale uczelnia to jednak nadal uczelnia, natury nie oszukasz, więc już nawet miałam kolokwium, jedno pisemne z czeskiego i jedno ustne z niemieckiego. I muszę przyznać: dostać po raz pierwszy piątkę na studiach - bezcenne. Chociaż nie ukrywam, że te zdobywane w pocie czoła, łutem szczęścia czy jakimś niezbadanym wyrokiem losu ŚUMowskie trójeczki też miały swój urok.
W najbliższym czasie będę miała również okazję powrócić do zjawiska, o którym byłam pewna, że pożegnałam gdzieś w czwartej klasie szkoły podstawowej, do DYKTANDA mianowicie. Takie właśnie vintage-rozrywki funduje studentom IFS.
Natomiast we wtorek, zaraz po tym, jak spakuję walizkę, która będzie mi towarzyszyć w podróży Polskim Busem na trasie Wrocław-Łódź już w środę, wraz z moim współlokatorem i towarzyszem życia w jednej osobie, udajemy się na koncert pewnego pana romansującego z gitarą, Larry Coryell pana godność. No i myślę, że bez wstydu można nam zazdrościć. Tym bardziej, że miejsca w pierwszym rzędzie ;)
Wiecie jak jest "zakonnica" po czesku? Jeptiška!
Albo to, że Czesi tworzą naprawdę fajną muzykę, wiedzieliście? :)
* - "kochanie, wymyśl tytuł do notki, bo nie mam pomysłu!"
Brzmi fajnie :) We Wrocławiu byłem tylko raz, i to też nie długo, bo tylko dwie godziny zanim pojechałem dalej na lotnisko. Na dodatek lało :(( Na rynku sprzedawali kurtoszkołacze, takie pyszne węgierskie ciastka.. nie wiem jak często stoi tam ta budka (może już w ogóle). Tak więc tylko "liznąłem" to miasto, i nawet mimo paskudnej pogody baaaardzo mi się podobało :))
OdpowiedzUsuńPo odsłuchaniu piosenki przyznam - nawet fajną tworzą muzykę ci Czesi :) Pozdrawiam
Kurtoszkołacze? Pierwsze słyszę, koniecznie muszę spróbować! :)
UsuńNo i mnie Wrocław też się bardzo, bardzo, baaaardzo podoba! :)
A znam, znam Nohavicę, z Trójki oczywiście. Cieszę się, że Ci się podoba na tych studiach, brzmią one w Twoim opisie naprawdę zachęcająco, jak reklama wręcz;)/pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOooooo, ja z Nohavicą też się inicjowałam przez Trójkę! :)
UsuńNa razie studia są naprawdę w porządku, ale z rzetelną oceną poczekam do sesji :D
:*
Dyktanda miały moje współlokatorki na filologii romańskiej na UJ, więc to chyba nie jest charakterystyczna dla Wrocławia rzecz :-)
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że raczej charakterystyczne dla każdej obcej filologii ;) Co nie zmienia faktu, że to taki mały powrót do przeszłości ;)
UsuńPozdrawiam! :)
Ale piąteczka wleciała, więc jest spoko :) Oby więcej takich informacji :)
OdpowiedzUsuńTakże na to liczę! :D
UsuńPowodzenia życzę, ja już studia mam za sobą ;) Spędzisz wspaniały okres we Wrocławiu :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję! Póki co zanosi się, że faktycznie masz rację ;)
UsuńWesoło macie tam chyba z narzeczonym :) jawicie mi się jako strasznie pozytywna para :)
OdpowiedzUsuńA co to jest angielka? I czym się różni pączek wiedeński od zwykłego? :)
J.
Jeszcze nie narzeczony, ale co do wesołego pożycia to nie sposób się nie zgodzić :)
UsuńA angielka to jest taka długa bułka. A pączek wiedeński to taki z dziurą, pofalowany :D We Wrocławiu słyszałam, że nazywany "HISZPAŃSKIM" ;)
Wyłącznie wiedeński, żaden inny!
UsuńNajlepsze w cukierni na Teofilowie, róg Aleksandrowskiej i Traktorowej bodajże :)
Łódź!!!
Paweł
Najlepsze róg Legionów i Gdańskiej! :D
UsuńAle tych z Teofilowa (TEOFILÓW RAJ DLA ŚWIRÓW!!!) też muszę spróbować w takim razie :D
Kiedy nowy wpis? :D
OdpowiedzUsuńMyślę, że już niedługo ;)
UsuńLubisz ogólnie Nohavice czy słuchasz od tak po prostu?
OdpowiedzUsuńOd pewnego czasu bardzo, bardzo, bardzo lubię :)
Usuń