środa, 24 lipca 2013

"...Mkną po szynach niebieskie tramwaje..."

No kurde no. Ładny jest ten Wrocław. Co prawda z Łodzią żadne inne miasto w kraju i na świecie równać się nie może, natomiast przyznać muszę, że wrażenie (i to pierwsze i każde następne) robi całkiem przyjemne. Co jest dość miłą odmianą, zważywszy na to, że przy mojej poprzedniej przeprowadzce do innego miasta, którym jak powszechnie wiadomo było miasto słynne z dzików i klubu piłkarskiego, jedyne co mi się nasunęło już podczas pierwszej wizyty, to "ULALA, SPIERDALAAAAJ". Obecnie mierzę się z reakcją można by rzec całkiem odwrotną, chociaż, jak wspomniałam, pierwszego miejsca w rankingu "Najzajebistsze miasta świata - lista wybitnie nieobiektywna i nad wyraz stronnicza", Łodzi nic nie jest w stanie odebrać. Natomiast miejsce drugie jest nadal nieobsadzone, no więc MOŻE. Jeśli chodzi o miejsce ostatnie, bo zapewne ta informacja ma dla was kolosalne znaczenie, ex aequo plasuje się na nim Warszawa i Zgierz. Zabrze jest dopiero gdzieś w połowie stawki, bo dostało spory plus za warchlaczki na wiosnę.
A Wrocław ma jedną zasadniczą zaletę - ma rzekę. Jako łodzianka, dość paradoksalnie, mając na względzie to, iż łódź z definicji kojarzy się z jakimś akwenem, cierpię na brak miejskiego zbiornika i w każdym mieście zachwycam się rzeką. Nawet w Warszawie, do czego to dochodzi!

W każdym razie już chyba będę miała gdzie mieszkać, kiedy we wrześniu przyjadę oswajać się ze stolicą Dolnego Śląska. I dokąd wracać, kiedy w październiku znów zacznę żyć w akademickim trybem. Bo po roku funkcjonowania na naukowym stand-byu mogę śmiało powiedzieć, że już trochę nie mogę się doczekać. Lenistwo też męczy, nie wiem czy wiecie.
Generalnie trochę nie mogę się doczekać, tak w ogóle, WSZYSTKIEGO. I to jest bardzo ciekawe uczucie, taka radosna niepewność. A raczej pewność, że niczego nie można być pewnym, bo czasem z dnia na dzień potrafi zdarzyć się coś, co zmienia wszystko, a czego nie da się żadnym sposobem przewidzieć. Trochę jak jajko z niespodzianką, wersja daily, prosto do domu ;)

A tak poza wszystkim, to moje blogowe dziecko, ROYAL BABY jakby nie było, niemal dwa tygodnie temu skończyło 3 lata. Za co wszystkim Czytelnikom bardzo dziękuję, bo blog bez czytelników to jak Łódź bez żuli, totalnie bez klimatu!
Niniejszym pozdrawiam gorąco,

Królowa Wszechrzeczy

wtorek, 16 lipca 2013

and in between it's never as it seems

Nie wiem, ile razy już to napisałam albo werbalnie wyartykułowałam, ale pomyślałam pewnie z miliard. Albo i miliard tysiąc pięćset dwadzieścia osiem razy. Ale po prostu, GDYBY MI KTOŚ ROK TEMU POWIEDZIAŁ, że wszystko się tak potoczy, to nigdy bym nie uwierzyła. I w tym miejscu nie kokietuję, nie naginam rzeczywistości, nie udaję, że tak naprawdę to się tego wszystkiego spodziewałam (bo ja nawet niespecjalnie umiem udawać, ale to tak między nami). Mogę tylko z ręką na sercu (niektórzy mówią, że lodowatym, ale to jest jakaś wroga propaganda, pewnie z Warszawy) powiedzieć, że rok temu to wszystko, co się teraz dzieje, mogłabym rozpatrywać wyłącznie w kategorii absurdu. Na równi z jakimś zaginionym odcinkiem Monthy Pythona czy coś. I właśnie to wszystko, co jeszcze do niedawna wydawało mi się tak totalnie nierealne i nieosiągalne, teraz jest osiągnięte i realne jak najbardziej. Albowiem właśnie teraz SIĘ DZIEJE, a ja na to patrzę, nieśmiało podziwiam i nadal nie do końca mogę uwierzyć.
I ten stan niedowierzania bardzo mi się podoba, bo dowodzi tego, że w życiu naprawdę wszystko możne się przydarzyć. I to nie tylko wtedy, "gdy tylko czegoś pragniesz, gdy bardzo chcesz", jak pod nosem nuciła Anita Lipnicka, w czasach gdy szłam do pierwszej klasy podstawówki z tymże hymnem na ustach, marząc o kucyku Pony na święta, ale także wtedy, kiedy się pogubisz i nawet nie potrafisz z grubsza zdefiniować, czego chcesz. Że o pragnieniach już nie wspomnę.
Bo, ekhem, pozwólcie, że się powtórzę, ale: GDYBY KTOŚ ROK TEMU POWIEDZIAŁ, że od października zasilę szeregi studentów (niemal wyłącznie STUDENTEK, to trochę smutne) Wydziału Filologicznego, że będę się z tego faktu niezmiernie cieszyć, że zostawię Łódź na rzecz Wrocławia, że znajdę człowieka, który trzyma mnie w pionie, umiejąc mnie przy tym do łez rozśmieszyć i że lada chwila będziemy się kłócić o to, że zbyt długo się rano maluję, zajmując łazienkę w naszym wspólnym mieszkaniu... Uwierzylibyście? ;)

wtorek, 9 lipca 2013

say goodbye to the little girl tree

Właśnie minęły mi prawdopodobnie dwa najlepsze tygodnie wakacji. Pierwszy spędziłam w najpiękniejszym mieście kraju (zgadza się, w ŁODZI)w towarzystwie pewnego mężczyzny, za którym tęsknię już w chwili, gdy zmuszona jestem patrzeć, jak wsiada do pociągu i wraca do swojego dolnośląskiego miasta. Taka jestem romantyczna. No zakochana po prostu, o.
Natomiast drugi tydzień bezsprzecznie należał, jak zwykle o tej porze, do Ołpenera, powszechnie pogardzanego w środkach masowego przekazu, w internetach zwłaszcza, ze względu na toksyczne skażenie w stopniu znacznym hipsterstwem i głęboką chęcią alternatywy (ograniczającej się do wszechobecnych raj-banów i ajfonów, co w efekcie powoduje, że ze szlachetnej idei alternatywy niewiele pozostaje, bo wszyscy wyglądają tak samo). Co absolutnie nie zmienia faktu, że ja do Gdyni jeździć uwielbiam, chociaż co roku, po 3 dniach niemycia i skrajnego niewyspania obiecuję sobie, że nigdy więcej nikt mnie więcej do tego nie namówi. A już wychodząc przez główną bramę na festiwalowy autobus wiem, że i tak za rok tutaj wrócę. Tym bardziej, że tym razem jakaś wyższa siła chyba wysłuchała moich próśb i na polu naprawdę było więcej pryszniców, w związku z czym standardowa kolejka wynosiła tylko ~20 osób, czyli niewiele ponad półtorej godziny czekania, co pozwoliło mi umyć się więcej niż zwyczajowy JEDEN raz. Nadal jestem w szoku.
I chociaż stężenie hipsterów na metr kwadratowy przekracza normę przynajmniej 300 razy, co może grozić śmiercią lub trwałym kalectwem, to na festiwal przyjeżdża mrowie naprawdę zajebistych ludzi, których w normalnych warunkach pewnie nigdy bym nie poznała. Bo nie podejrzewam, żebym natknęła się gdzieś na genialnych kołobrzeskich dentystów czy niereformowalnych Brytyjczyków, budzących nas rano profesjonalnym wykonaniem kankana w strojach dinozaurów.
A co do samej muzyki, to generalnie czuję się ukontentowana. Najbardziej czekałam na najbardziej MEJNSTRIMOWY koncert tegorocznej edycji, bo 4 lata temu, kiedy zawitali do Gdyni to mnie tam jeszcze nie było, na Kings of Leon mianowicie. I nie zawiodłam się ani odrobinę, podobnie jak na Nicku Cave'ie, który do festiwalowej formuły początkowo nieco średnio mi pasował, ale koncert przekonał mnie, że on i jego Złe Nasiona jak najbardziej dają radę. Pozytywnie zaskoczyli mnie Arctic Monkeys, których specjalną fanką nigdy nie byłam i na koncert poszłam raczej, żeby sobie zarezerwować najbardziej miękki kawałek ziemi przed Nickiem, ale występ naprawdę porwał. W żywiołowym skakaniu nieco przeszkadzał nam tylko jakiś cesarz hipsteriady, który uznał za stosowne wybrać się na koncert z wielką niebieską torbą IKEA, żeby zapewne móc do niej włożyć Huntery i parkę od MSBHV. Albo jakieś działo przeciwlotnicze, rozmiar by się zgadzał.
Rozczarował mnie za to The National, na występ którego naprawdę z niecierpliwością czekałam, mając w głowie fantastyczny koncert sprzed bodajże dwóch lat, kiedy to z miejsca zakochałam się w lekko narąbanym Mattcie, a w tym roku ten koncert kompletnie mi się nie podobał, podobnie jak Blur.
Zupełnie inną historią jest Rihanna, która występowała już po Open'erze, ale każdy z czterodniowym karnetem mógł za darmo na tenże koncert pójść. A że żyję wedle zasady, że "jak dajom, to biere", to i na to ponoć wielkie show się wybrałam, a jedyne co mogę powiedzieć to to, że ni chuja nie potrafię zrozumieć jej fenomenu. Już pominę kwestię tego, że piosenkarka jednak powinna śpiewać, ale było po prostu bardzo bardzo słabo. Nawet spora dawka piwa (przez rok nie tknę już Heinekena, przysięgam) ani krzyczenie "KRIS BRAŁN" w stronę sceny nie bardzo pomogła.

O, a na koniec zostawię was z ołpenerowym nieoficjalnym hymnem łódzkiej delegacji do ziemi gdyńskiej, ale uprzedzam: na własną odpowiedzialność! :)